Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wprost z góry, rzekłbyś przedarła się przez ponure niebo, uderzyła głośno o suchą ziemię między nimi i rozprysnęła się promieniście. Aissa załamała ręce, oszołomiona strachem nowym dlań i niezrozumiałym. Jej szept pełen męki bardziej był przeszywający od najostrzejszego krzyku.
— Za jaką karę? Czy go zabierzesz? Zabierzesz go ode mnie? Posłuchaj co uczyniłam. To ja...
— Ach! — wykrzyknął Lingard, który patrzył w stronę domu.
— Kapitanie Lingard, niech pan jej nie wierzy — zawołał Willems ode drzwi, gdzie się ukazał z zapuchniętemi powiekami i nagą piersią. Chwyciwszy z obu stron framugę drzwi, stał przez chwilę i patrzył dziko, wijąc się, jakby był przybity do krzyża. Nagle pochylił się i zbiegł na dół pomostem, a deski odpowiadały głucho na każdy jego krok.
Aissa usłyszała go. Jej twarz drgnęła lekko i słowa zatrzymane na wargach padły z powrotem w mroczną jej duszę; padły na błoto, na kamienie i kwiaty, które są na dnie każdego serca.