Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Patrzył na nią spragniony — oczarowany. Odezwała się żartobliwie:
— Cóż mam powiedzieć człowiekowi, który porzucił mię na trzy dni? Trzy! — powtórzyła, podnosząc figlarnie trzy palce do oczu Willemsa. Chciał pochwycić jej rękę, lecz miała się na baczności i cofnęła ją za plecy.
— Nie! — rzekła. — Schwytać mnie nie można. Ale przyjdę. Przyjdę sama, bo tak chcę. Nie ruszaj się. Nie dotykaj mnie potężnemi rękami, o dziecko!
Mówiąc to, uczyniła ku niemu krok, potem drugi. Willems stał jak wryty. Przywarła do niego, podnosząc się na czubki palców aby zatopić w nim wzrok, a oczy jej jakby się rozszerzyły, połyskliwe i czułe, wymowne i obiecujące. Tem spojrzeniem wyssała duszę z Willemsa przez nieruchome jego źrenice; ostatnia iskra rozsądku znikła mu z twarzy, zastąpił ją wyraz fizycznej rozkoszy, szał zmysłów, który zawładnął sztywnem ciałem, wygnał żale, wątpliwości, wahania i obwieścił swe straszne dzieło, nadając twarzy przerażający wyraz idjotycznej błogości. Willems nie poruszał się wcale i ledwie oddychał; stał jak wryty, chłonąc każdym nerwem rozkosz bliskiego kontaktu.
— Bliżej! Bliżej! — szeptał.
Podniosła zwolna ramiona, objęła go za szyję i splotła mu ręce na karku, odsuwając się o całą długość ramion. Głowa jej odchyliła się, powieki zlekka opadły, a włosy zwisły prostopadle ku ziemi hebanowym gąszczem muskanym czerwonemi błyskami ognia. Willems stał nieugięty pod jej ciężarem, masywny i nieruchomy jak wielkie drzewa sąsiednich lasów; oczy jego spoglądały na zarys jej podbródka, kontur szyi, na wzdymające się linje piersi, pożądliwym i skupionym wzrokiem zgłodniałego człowieka patrzącego na pożywienie. Pod-