Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Omar mieszkał pod opieką Patalola, otoczony nimbem świętości. Między bambusowym płotem otaczającym domy radży i niedostępnym lasem leżała plantacja bananów; u jej krańca stały dwa domki zbudowane na niskich słupach w cieniu kilku cennych drzew owocowych rosnących nad przejrzystym strumieniem, który wypadał, pieniąc się, zza domu i biegł rączo wdół do wielkiej rzeki. Wzdłuż strumienia wąska ścieżka prowadziła przez zwarte poszycie zapuszczonej polanki do plantacji bananów i do chat, które radża przeznaczył na mieszkanie dla Omara. Rzucająca się w oczy pobożność starego wodza, jego liczne nieszczęścia, jego wyroczna mądrość i dostojne męstwo z jakiem znosił swoją niedolę, wszystko to wywierało na radży wielkie wrażenie. Stary władca Sambiru często odwiedzał nieoficjalnie ślepego Araba i z powagą przysłuchiwał się jego słowom w ciągu upalnych godzin popołudnia.
Nocą przybywał Babalaczi i przerywał spoczynek Omara, nie ściągając na siebie jego nagany. Aissa stała w milczeniu u drzwi jednej z chat i patrzyła na dwóch starych przyjaciół; siedzieli bez ruchu przy ogniu rozpalonym w środku klepiska między dwoma domkami i rozmawiali długo w noc cichym szeptem. Aissa nie mogła dosłyszeć ich słów, ale śledziła z ciekawością dwa niewyraźne cienie. Wreszcie Babalaczi wstawał; brał jej ojca za przegub ręki, prowadził go z powrotem do domku, gdzie układał dlań maty i wreszcie wychodził spokojnie. Zamiast się oddalić, nieświadom oczu Aissy, siadał często napowrót u ognia i długi czas oddawał się głębokim rozmyślaniom. Aissa patrzyła z szacunkiem na mądrego i dzielnego męża, którego przyzwyczaiła się widzieć u boku ojca, jak tylko mogła sięgnąć pamięcią; siedział samotnie, pogrążony w zadumie wśród cichej