Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prócz dziesięciominutowego spokoju i dziwnego zmierzchnięcia wybrzeża — i dlatego nie mogę wspomnieć owej chwili wyrocznej bez dreszczu przerażenia. Może osobiste moje przeżycia w wieku, kiedy odpowiedzialność ma szczególną świeżość i wagę, sprawiły że przesadzam wobec siebie niebezpieczeństwo pogody. Wielki admirał i dobry marynarz umiał czytać znaki na morzu i niebie, jak tego dowodzi jego rozkaz z końca dnia, rozkaz aby przygotować kotwicę; ale w każdym razie sama myśl o tych zwodniczych wschodnich powiewach, które mogły przyjść każdej chwili, mniej więcej w pół godziny po oddaniu pierwszego strzału — sama myśl o tem wystarcza aby przyprawić człowieka o utratę tchu, jeśli sobie wyobrazimy że najdalsze okręty obu dywizyj odpadają, niezwrotne, obrócone burtą ku zachodniej fali, i że dwaj brytyjscy admirałowie znajdują się w rozpaczliwem niebezpieczeństwie. Do dziś dnia nie mogę się pozbyć wrażenia, że przez jakie czterdzieści minut los wielkiej bitwy zależał od tchnienia wiatru, owego tchnienia, które czułem nieraz na policzku, skradające się niejako od tyłu, gdy patrzyłem na wschód, wypatrując oznak stałej pogody.
Nigdy już brytyjscy marynarze, przystępując do bitwy, nie będą musieli powierzyć tchnieniu wiatru losów swego męstwa. Bóg wichrów i bitew sprzyjał aż do końca angielskiemu orężowi, i sprawił że słońce żaglowej floty Anglji i największego mistrza jej sztuki żeglarskiej zaszło wśród bezchmurnej chwały. A teraz dawne statki i dawni ich ludzie przeminęli; nowi ludzie i nowe statki — wiele z nich nosi te same szczęśliwe imiona — dzierżą straż na surowem i bezstronnem morzu, co zsyła szczęśliwe okazje tylko tym, którzy umieją chwycić je czują dłonią i nieulękłem sercem.