Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kimeryjskiemu — dostrzegamy gdzieniegdzie wśród szarej ciżby postać, która promienieje nikłym blaskiem, jakby wchłonęła wszystko światło naszego mierzchnącego już nieba. A przy tym blasku możemy rozpoznać oblicza naszych przygód prawdziwych, tych ongi nieproszonych gości, których podejmowaliśmy nieświadomie w dniach młodocianych.
Było mi sądzone ze morze Śródziemne — czcigodna (i czasem strasznie nieznośna) piastunka wszystkich żeglarzy — wykołysze mą młodość, a dostarczenie potrzebnej do tego kołyski powierzył Los zebranej na chybił trafił gromadce nieodpowiedzialnych młodych ludzi (wszyscy byli jednak starsi odemnie), którzy, niby pijani prowansalskiem słońcem, trwonili życie z radosną lekkomyślnością na wzór Balzaka „Histoire des Treize“, nieco przeinaczonej nalotem romansu de cape et d’épée.
Tę, która była podówczas moją kołyską, zbudował nad rzeką Savona sławny twórca okrętów, a na Korsyce inny tęgi majster zaopatrzył ją w osprzęt; w papierach swych została określona jako tartane o sześćdziesięciu tonnach. W rzeczywistości zaś była to balancelle o dwóch krótkich masztach pochylonych ku przodowi i dwóch wygiętych rejach równie długich jak kadłub; ten stateczek — nieodrodne dziecko Latyńskiego jeziora — o dwóch rozpostartych ogromnych żaglach, podobnych do śpiczastych skrzydeł na drobnem ciele morskiego ptaka, raczej muskał w pędzie morze jak ptak, niż płynął.
Nazywał się Tremolino. Jakże to przełożyć! Drżący? Cóż to za imię dla najdzielniejszego z drobnych stateczków, jakie się kiedykolwiek nurzały w gniewnej pianie! Czułem jak drżał dniem i nocą pod