Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

naturalnie ochrzczony, przy zachowaniu odpowiedniego rytuału, w dniu kiedy wyszedł ze stoczni; lecz mimo to daleko mu jeszcze było do tego aby mieć „imię“. Nie był jeszcze wypróbowany, nie znał wcale sposobów i podejść morza, gdy rzucono go między znakomite, sławne okręty, aby wziął ładunek na dziewiczą swą podróż. Nic nie mogło świadczyć o jego krzepkości i zaletach charakteru prócz reputacji warsztatów okrętowych, skąd został puszczony na łeb na szyję w świat wód. Wydał mi się pełen skromności. Leżał bardzo spokojnie i tulił się lękliwie bokiem do nabrzeża, mocno uwiązany nowiutkiemi linami do pachołków na bulwarze; wyobraziłem sobie że nie dowierza swym siłom, że jest onieśmielony towarzystwem swych wypróbowanych i doświadczonych braci, już oswojonych z wszystkiemi gwałtami oceanu i z wymagającą miłością ludzi. Te sławne okręty więcej odbyły długich podróży, podczas których wyrobiły sobie opinję, niż ów statek przeżył tygodni pod troskliwą ludzką opieką, albowiem nowy okręt otoczony jest pieczołowitością niby panna młoda. Nawet zgryźliwi, starzy dokmistrze spoglądają na niego życzliwie. Świeżo wykończony ten statek, stojący nieśmiało u progu pracowitego, niepewnego życia, w którem tyle się od okrętu spodziewamy, uczułby się pocieszony nad wyraz i pokrzepiony na duchu, gdyby był mógł usłyszeć i zrozumieć słowa wypowiedziane tonem głębokiego przekonania przez mego zacnego marynarza, który raz jeszcze powtórzył pierwszą część swego powiedzenia:
— Okręty są zawsze w porządku...
Grzeczność nie pozwoliła mu powtórzyć drugiej, gorzkiej części zdania. Przyszło mu do głowy, że byłoby może niedelikatnie kłaść na to nacisk. Poznał we mnie