Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o opróżnionych ładowniach wyszły dopiero co z suchego doku; farba na nich błyszczała; zanurzone płytko u drewnianych pomostów, tkwiły na wodzie z masywną godnością, przypominając raczej nieruchome budynki niż przedmioty przeznaczone do pływania; inne, już nawpół załadowane, miały niebawem odzyskać prawdziwy morski wygląd okrętów zanurzonych do swej linji ładunkowej, i wydawały się bardziej przystępne. Ich łagodniej pochylone trapy rzekłbyś zapraszały marynarzy, wałęsających się w poszukiwaniu zaciągu, aby weszli na pokład i „spróbowali szczęścia“ u głównego oficera, którego obowiązkiem jest czuwać nad sprawnością statku. Parę „wykończonych“ okrętów o uprzątniętych pokładach i zawartych lukach tkwiło na wodzie głęboko, jakby chcąc się ukryć wśród górujących nad niemi braci; zdawało się że naprężają smycze swych poziomych cum, że lada chwila wysuną się sterem naprzód z pracujących szeregów, popisując się prawdziwą harmonją kształtów, której statki nabierają dopiero wówczas gdy są gotowe do wyjścia na morze. A od wrót doku do jego najdalszego zakątka — gdzie stary, zadomowiony hulk, President (wówczas okręt ćwiczebny marynarki wojennej), leżał, ocierając się bokiem o kamienne nabrzeże — nad wszystkiemi temi kadłubami, gotowemi i nie gotowemi do wyjścia, około stu pięćdziesięciu wyniosłych masztów rozpinało pajęczynę osprzętu niby olbrzymią sieć, w której gęstych oknach, czarnych na tle nieba, tkwiły ciężkie reje, jakby zaplątane i zawieszone.
To dopiero był widok! Najskromniejszy ze statków unoszących się na wodzie przemawia do serca marynarza wiernem swem życiem; a tutaj oglądało się arystokrację okrętów. Było to szlachetne zgromadzenie naj-