Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i okrzyk: „Dość!“ wznoszący się nagle nad złowróżbnemi i gorączkowemi szeptami. Nocne ćmy, ścigające lub ścigane, wydawały niekiedy zduszone krzyki, po których zapadało głuche milczenie; inne skradały się jak duchy nabrzeżem wzdłuż statku, zwracając się do mnie tajemniczo z niezrozumiałemi propozycjami. Dorożkarze byli także na swój sposób bardzo zabawni; dwa razy na tydzień w nocy, kiedy statek pasażerki A. S. N. Company miał przybyć, ustawiali cały szereg jaśniejących lamp naprzeciw okrętu. Schodzili z kozłów i soczystym językiem opowiadali sobie nawzajem nieprzyzwoite kawały, z których każde słowo dochodziło mnie wyraźnie, gdy siedziałem z papierosem na głównej luce.
Raz prowadziłem przez jaką godzinę rozmowę nawskróś intelektualną z człowiekiem, którego nie mogłem dojrzeć wyraźnie; miał głos kulturalny i powiedział mi że mieszka w Anglji; ja mówiłem do niego z pokładu a on siedział na bulwarze, na pace od pianina (wyładowanego z naszej luki tegoż popołudnia) i palił cygaro pachnące bardzo ładnie. Poruszaliśmy różne tematy, naukę, politykę, historję naturalną, mówiliśmy też o śpiewaczkach operowych. Wreszcie rozmówca mój zauważył nagle: „Wydajesz mi się dość inteligentny, mój człowieku“, i powiadomił mię z naciskiem że nazwisko jego brzmi Senior, poczem odszedł — zapewne do hotelu. Wszystko to cienie! cienie! W chwili gdy skręcał pod latarnią, wydało mi się że dostrzegam białe bokobrody. To jest naprawdę wstrząsające, gdy pomyślę że naturalnym biegiem rzeczy ów człowiek pewnie już teraz nie żyje. Nic nie można było zarzucić jego inteligencji, chyba może trochę dogmatyzmu. I nazywał się Senior! Pan Senior!