Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w górze coś się oberwało. Mniejsza z tem jaka to była szkoda, wcale jednak poważna, dość że z jej powodu wspiąłem się na górę z paru ludźmi i cieślą, chcąc dopilnować aby wykonano porządnie tymczasową naprawę.
Niekiedy musieliśmy rzucać wszystko i czepiać się oburącz rozkołysanych rej, wstrzymując oddech z obawy przed szczególnie groźnem kołychnięciem się statku. Bark szedł z szybkością jakichś dziesięciu węzłów; tarzał się, jakby się chciał z nimi wywrócić, pokład był zalany wodą, takielunek powiewał splątanemi linami. Zapędziło nas daleko na południe — znacznie dalej niż zamierzaliśmy; i nagle, siedząc w stropie na przedniej rei przy maszcie, w ogniu roboty, poczułem na ramieniu potężną łapę cieśli, który chwycił mię z taką siłą że dosłownie wrzasnąłem z niespodziewanego bólu. Oczy cieśli patrzyły we mnie zbliska; krzyknął:
— Niech pan patrzy, panie poruczniku, niech pan patrzy! Co to takiego? — Wolną ręką wskazywał naprzód.
Z początku nic nie zobaczyłem. Morze było głuchą pustką złożoną z czarno–białych wzgórz. Nagle, wśród zamętu spienionych bałwanów, dojrzałem że coś nawpół ukrytego, olbrzymiego, wznosi się i opada na wodzie; rozpościerało się to jak błam piany, lecz wyglądało solidniej i bardziej niebieskawo.
Był to kawał roztajałej lodowej kry, dość jeszcze duży aby nas zatopić, zanurzony głębiej niż tratwa i znajdujący się ściśle na naszej drodze, jakby się przyczaił wśród fal w morderczym zamiarze. Nie było czasu zejść na dół. Krzyknąłem z góry, aż ledwie mi głowa nie pękła. Usłyszano mię na rufie i zdołaliśmy wyminąć zatopioną krę, która odbyła całą tę drogę od połu-