Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się spółką z ohydnym stworem. My, którzyśmy należeli do załóg innych statków naokoło Circular Quay w Sydney, kręciliśmy głową nad tym statkiem w wyraźnem poczuciu nieskazitelnej cnoty naszych własnych ukochanych okrętów.
Nie wymienię jego nazwy. Jest obecnie statkiem „przepadłym“ po złowrogiej, lecz z punktu widzenia swych właścicieli korzystnej karjerze, która trwała wiele lat i że tak powiem objęła wszystkie oceany naszego globu. Ten statek, zabijający człowieka za każdą podróżą, stał się może stopniowo jeszcze większym mizantropem wskutek kalectw, które z latami spadają na każdy okręt, i postanowił zgładzić naraz całą załogę, zanim opuści arenę swoich wyczynów. Życiu wypełnionemu pożytkiem i zbrodnią odpowiada taki koniec: ostatni wybuch złowieszczej namiętności, zaspokojonej w pełni może podczas jakiejś szalonej nocy wśród poklasku wichru i fal.
Jakim sposobem statek tego dokonał? W słowie „przepadły“ jest straszliwa głębia domysłów i niepewności. Czy zapadł się szybko pod nogami załogi, czy też opierał się do końca, pozwalając morzu roztrzaskać siebie na kawałki, obluzować styki, pogiąć wręgi, obciążyć kadłub wzrastającym ciągle ciężarem słonej wody, i — pozbawiony masztów, bezwładny, przewalając się ciężko na boki, ogołocony z łodzi i wszystkiego co jest na pokładzie — zadręczył prawie na śmierć swoich ludzi nieustanną pracą przy pompach, nim zapadł się z nimi jak głaz?
Lecz taki wypadek rzadko chyba się zdarza. Wyobrażam sobie że jakąś tratwę zawsze się uda sporządzić; nawet gdyby nikogo nie wyratowała, unosiłaby się na powierzchni i zostałaby znaleziona, dając może