Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dzisiejszy parowiec sunie po cichem, mrocznem morzu wśród pulsujących drgnień kadłuba, przy rozbrzmiewającym niekiedy w jego głębi metalicznym odgłosie, jakby statek miał żelazne serce w żelaznem ciele; sunie naprzód, dudniąc rytmicznie, z miarowym trzepotem śruby, który sięga daleko w noc wzniosłym i znojnym dźwiękiem, niby pochód nieuniknionej przyszłości. Ale bezdźwięczny mechanizm żaglowca chwytał wśród burzy nietylko siłę lecz i dziki, radosny głos duszy świata. Czy statek biegł, chwiejąc wysokiemi masztami, czy stawiał czoło szkwałowi, pochylając wysokie maszty, dziki ów śpiew nie ustawał ani na chwilę, głęboki jak hymn wygrywany na wierzchołkach fal, przechodzący od basu do ostrego gwizdu, i przerywany od czasu do czasu grzmiącym rytmem rozbijających się bałwanów. Czasem ta niesamowita, niewidzialna orkiestra tak działała na nerwy, że się pragnęło ogłuchnąć.
Gdy wspominam to swoje pragnienie — którego doznawałem na różnych oceanach, gdzie duch świata ma dosyć przestrzeni by się przewalać, wzdychając potężnie — przychodzi mi na myśl, że aby roztoczyć staranną opiekę nad masztami okrętu, marynarz powinien mieć słuch w zupełnym porządku. Tak ścisła była zażyłość, w jakiej marynarz musiał żyć ze swoim okrętem, że zmysły żeglarza były zmysłami statku, a z pędu wiatru, odczuwanego własnem ciałem, żeglarz wnioskował o naporze na maszty.
Spędziłem już czas jakiś na morzu, zanim sobie uświadomiłem że słuch odgrywa wyraźną rolę w ocenie siły wiatru. A przekonałem się o tem w nocy. Statek był jednym z tych żelaznych kliprów do przewozu wełny, wypuszczanych w świat całemi rojami przez warsztaty nad rzeką Clyde w ciągu siódmego dziesiątka ze-