Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i sprostował naturalny mój domysł: „O nie; ze starym wszystko w porządku. On nigdy nie przeszkadza. Uczciwa marynarska robota zawsze go zadowoli. A jednak wszystko jakoś na tym statku idzie naopak. Wie pan co? On jest z natury niesprawny.“
„Stary“, był to oczywiście kapitan statku; zjawił się właśnie na pokładzie w cylindrze i brunatnem palcie; uprzejmie skinąwszy nam głową, zeszedł na brzeg. Z pewnością nie miał wyżej trzydziestki; jego oficer, dobrze już w latach, szepnął do mnie: „To mój stary“, poczem zaczął mi wyliczać przykłady wrodzonej niesprawności okrętu, jakby chciał uzasadnić swoje słowa i powiedzieć: „Niech pan nie myśli, że mam do statku żal o to“.
Mniejsza o przykłady. Chcę zaznaczyć że są okręty, na których doprawdy wszystko idzie naopak; ale na każdym statku — dobrym czy złym, szczęśliwym czy pechowym — dziób jego, oto część, w obrębie której pierwszy oficer czuje się najbardziej zadomowiony. Podkreślam, że to jest jego część statku, choć oczywiście ma pieczę nad całością. Są tu jego kotwice, jego przedni osprzęt, jego przedni maszt, jego stanowisko manewrowe, kiedy kapitan jest na mostku. I tutaj również mieszka załoga okrętu, ludzie między których pierwszy oficer ma obowiązek rozdzielić pracę dla dobra statku, w dobrą czy złą pogodę. Gdy zabrzmi rozkaz: „Wszyscy na pokład!“ nie kto inny tylko pierwszy oficer — jedyny człowiek z rufy — biegnie na dziób, przejęty ważnością swego zadania. Jest satrapą tej prowincji w autokratycznem królestwie okrętu i co więcej, ciąży na nim specjalna odpowiedzialność za wszystko, coby się wydarzyło na dziobie.
Tam również — gdy się statek zbliża do lądu —