Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czego on nie może uchwycić, podnieciło jego żądzę awansu.
Tymczasem skończyła się jedna podróż, potem druga i zaczęła się trzecia, a Sterne wciąż jeszcze nie widział żadnej okazji do skutecznego wystąpienia. Wszystko to było bardzo dziwaczne i bardzo zawikłane; coś działo się tuż obok Sterne’a, coś jakby oddzielonego przepaścią od zwykłego życia na Sofali i od okrętowej rutyny, a to życie i ta rutyna były zupełnie takie same jak na wszystkich innych parowcach tej kategorii.
Aż tu pewnego dnia Sterne uczynił odkrycie.
Przyszło po długich tygodniach bacznych obserwacyj i niepewnych domysłów, przyszło niby długo poszukiwane rozwiązanie zagadki, olśniewające jak błyskawica — nie narzuciło się jednak Sterne’owi z taką samą pewnością. Wielki Boże! Czyż to możliwe? Przez parę sekund Sterne był spiorunowany, ale potem starał się pozbyć tych myśli z uczuciem wzgardy dla samego siebie, jakby były wytworem niezdrowej skłonności do rzeczy niewiarogodnych, niewytłumaczonych, niesłychanych — do obłędu!
Ów błysk przenikliwości olśnił Sterne’a w ciągu poprzedniej podróży, podczas drogi powrotnej. Parowiec opuścił był osadę Pangu na kontynencie i wychodził z zatoki. Na wschód masywny przylądek zamykał perspektywę; pochyłe krawędzie skalnych warstw wyzierały spod rzadkiej roślinności złożonej z wybujałych krzewów i kolczastych pnączy. Wiatr zaczął nucić w osprzęcie; morze wzdłuż wybrzeża, zielone i jakby trochę nabrzmiałe ponad linię horyzontu, zdawało się raz po raz przelewać leniwą, grzmiącą falą w cień podwietrznego przylądka; przez szeroką cięciwę zatoki widać było grupę drobnych wysepek, z których najbliższa leżała skąpana w mglistej żółtości wietrznego wschodu słońca; jeszcze dalej okrągłe szczyty innych wysepek sterczały nie-