Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W dole zabrzmiał gong. Ustała równomierna wibracja statku płynącego najmniejszą szybkością i wszelki dźwięk na parowcu zamarł wraz z jego drganiem, jakby wielka cisza panująca na wybrzeżu wkradła się poprzez żelazne burty statku do jego wnętrza i zawładnęła najgłębszymi zakamarkami. Złudzenie absolutnego bezruchu spłynęło na Sofalę ze świetlistej, nieskazitelnej kopuły błękitu, sklepionego nad płaskim morzem zastygłym w martwocie. Leciutka bryza wywołana ruchem statku zamarła, jakby powietrze stało się nagle zbyt gęste aby drgnąć; ustał nawet lekki syk wody u dziobu. Wąski, długi kadłub sunął, nie wzniecając zmarszczek na wodzie i zdawał się zbliżać ukradkiem do płytkiej wody nad mielizną. Plusk sondy i towarzyszący mu ponury, machinalny okrzyk laskara rozlegał się coraz rzadziej, a ludzie na mostku jak gdyby wstrzymali oddech. Malaj przy sterze nie odwracał oczu od kompasu; kapitan i serang wpatrywali się w wybrzeże.
Massy odszedł od luki na swych płaskich stopach i wrócił po cichu na mostek do tego samego miejsca, gdzie stał poprzednio. Głupawy uśmiech obnażył jego wielkie i równe białe zęby, połyskujące w cieniu płóciennego dachu jak klawiatura pianina w mrocznym pokoju.
W końcu rzekł niezbyt głośno niby to do siebie, udając wielkie zdumienie:
— Teraz znów zatrzymał maszyny. Ciekawym co będzie dalej?
Czekał zgarbiony ze spuszczoną głową i patrzył spod oka. Potem rzekł odrobinę głośniej:
— Gdybym się ośmielił zrobić głupią uwagę, powiedziałbym że pan nie może się odważyć na...
Lecz duch wrzaskliwego podniecenia — niby oszalały upiór błąkający się wśród rozległej ciszy wybrzeża — opanował ciało laskara rzucającego sondę. Monotonia jego leniwego przyśpiewu zmieniła się w szybki, ostry krzyk. Ciężar