Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z pomocą. W swoim wyobrażeniu obracał jej, Ivy, pieniędzmi, nie zaś własnymi, i to wyłącznie dla jej korzyści. Kiedy dostanie pracę, będzie oddawał córce większą część zarobków; czuł się na siłach pracować jeszcze przez dobrych kilka lat, a cała ta historia z pensjonatem — rozważał — bez względu na to jak się w przyszłości rozwinie, nie może być od razu kopalnią złota.
Ale jaką on pracę dostanie? Gotów był podjąć się każdego uczciwego zajęcia byle tylko zacząć prędko zarabiać, albowiem owe pięćset funtów trzeba zachować nietknięte na wszelki wypadek. To było najważniejsze. Posiadając całe pięćset funtów, czuł jakiś grunt pod nogami; lecz wydawało się kapitanowi, że jeśli pozwoli aby jego kapitalik zmniejszył się do czterystu pięćdziesięciu a nawet czterystu osiemdziesięciu funtów, pieniądze stracą całą skuteczność, jakby w okrągłości sumy była zawarta siła magiczna. Ale jakiego rodzaju pracę zdobędzie?
Pytanie to prześladowało go jak niespokojny duch, na którego nie ma egzorcyzmu. Kapitan Whalley zatrzymał się nagle na środku stromego mostka, łączącego dwa granitowe brzegi uregulowanego potoku. Morskie prao malajskie o spuszczonych rejach, zacumowane między kwadratowymi blokami kamienia, tkwiło na wodzie na wpół ukryte pod murowanym łukiem; na pokładzie, zasłoniętym od dziobu do rufy matami z liści palmowych, nie było śladu życia. Kapitan zostawił za sobą nagrzane chodniki obrzeżone kamiennymi frontami, które niby prostopadłe ściany skał wyginały się zależnie od linii bulwaru; rozległa przestrzeń starannie utrzymanego parku roztaczała przed nim wielkie płaty strzyżonej trawy jak gładkie zielone dywany rozpięte na gwoździach — oraz długie rzędy drzew, uszeregowanych w olbrzymie kolumnady ciemnych trzonów o sklepieniu z gałęzi.