Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych oczach, podobnym do słonecznego promienia, który poprzedza burzę.
— On był naprawdę wyjątkowy — szepnęła cicho drżącymi wargami. — Ty się nim bardzo interesowałeś, Tomie. Wziąłeś mnie tym za serce.
— To wprost niewiarogodne, do jakiego stopnia wyście byli do siebie podobni — ciągnął Ossipon, dając folgę nieustannej swej obawie a zarazem usiłując nie zdradzić chorobliwie nerwowej niecierpliwości, z jaką wyczekiwał odejścia pociągu. — Tak, on był do ciebie podobny.
Z tych słów nie przebijało żadne szczególne wzruszenie ani też współczucie. Ale już sam fakt, że Ossipon podkreślał podobieństwo Winnie do brata, wstrząsnął silnie jej uczuciami. Z lekkim okrzykiem wyprężyła ramiona i wybuchnęła nareszcie płaczem.
Ossipon wsiadł do wagonu, zamknął pośpiesznie drzwi i spojrzał przez okno na zegar stacyjny. Jeszcze osiem minut. Przez pierwsze trzy minuty pani Verloc nie przestawała łkać gwałtownie i bezradnie. Potem uspokoiła się trochę, szlochając po cichu wśród obfitych łez. Usiłowała mówić do swego zbawcy, do człowieka, który był wysłańcem życia.
— Ach, Tomie! Jakże ja mogę bać się śmierci, kiedy wydarto mi go tak okrutnie? Jak ja mogę! Jak ja mogę być takim tchórzem!
Żaliła się głośno na swoje przywiązanie do życia, do tego życia, które było pozbawione wdzięku, i uroku, i niemal wszystkiego co czyni je znośnym, lecz oddało się bez zastrzeżeń jedynemu celowi — wiernie aż do morderstwa. I jak się to często zdarza w chwilach rozpaczy nieszczęsnej ludzkości, bogatej w cierpienie lecz ubogiej w słowa, Winnie zawarła najszczerszy