Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wydało mu się niepodobieństwem, aby była pijana. Ale nigdy nie można wiedzieć. Przestał zastanawiać się nad tym i aby nie zniechęcić łaskawych losów, które oddawały mu w ręce wdowę po towarzyszu Verlocu, usiłował przyciągnąć ją do piersi. Ku jego zdumieniu pozwoliła na to z łatwością i nawet wsparła się chwilę o jego ramię, zanim spróbowała się wyswobodzić. Towarzysz Ossipon nie chciał łaskawego losu przynaglać. Cofnął ramię naturalnym ruchem.
— Pan mię poznał — wyjąkała, stojąc przed nim dość pewnie na nogach.
— Naturalnie że panią poznałem — rzekł Ossipon bez zająknienia. — Bałem się, że pani upadnie. Zbyt często myślałem o pani w ostatnich czasach aby pani nie poznać wszędzie, o każdej porze dnia. Myślałem o pani zawsze — od pierwszej chwili kiedym panią zobaczył.
Pani Verloc zdawała się go nie słyszeć.
— Pan idzie do sklepu? — spytała nerwowo.
— Tak — odrzekł Ossipon. — Wyszedłem z domu natychmiast po przeczytaniu dziennika.
W rzeczywistości zaś towarzysz Ossipon ukrywał się przeszło dwie godziny w pobliżu Brett Street, nie mogąc się zdecydować na żaden odważny krok. Krzepki anarchista nie był właściwie mężnym zdobywcą. Pamiętał, że pani Verloc nie odpowiadała nigdy na jego spojrzenia najlżejszym znakiem zachęcającym. Zresztą przyszło mu na myśl, iż sklep jest zapewne strzeżony przez policję, a nie życzył sobie aby policja powzięła przesadne wyobrażenie o jego sympatiach rewolucyjnych. Nawet i teraz nie wiedział dokładnie co robić. W stosunku do jego