Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Verloc wlokła się zwolna ku temu oknu i myślała o tym, że nie ma żadnych przyjaciół. To była prawda. To była tak dalece prawda, że wśród nagłego porywu tęsknoty za przyjazną ludzką twarzą przyszła Winnie na myśl tylko Neale’owa, posługaczka i nikt poza tym. Nie miała żadnych znajomości. Nikomu nie zabraknie jej towarzystwa. Nie trzeba jednak myśleć aby wdowa po panu Verlocu zapomniała o matce. Nic podobnego. Winnie była dobrą córką, ponieważ była siostrą pełną poświęcenia. Ale to właśnie matka szukała w niej zawsze oparcia. Winnie nie mogła się z jej strony spodziewać ani rady, ani pociechy. A teraz, po śmierci Steviego, więzy między nią a matką jak gdyby się zerwały. Nie podobna było stawić się przed staruszką z tą wieścią straszliwą. Przy tym matka mieszkała w innej części miasta. Winnie pragnęła tylko dotrzeć do rzeki. O matce usiłowała zapomnieć.
Każdy krok kosztował ją tyle wysiłku, że się wydawał ostatni. Wlokąc się z trudem, minęła żarzące się czerwono okno traktierni. „Na most — i w wodę“ — powtórzyła z zaciekłym uporem. Lecz zaledwie zdążyła wyciągnąć rękę, aby się oprzeć o słup latarni. „Nie ma mowy żebym tam doszła przed ranem“, pomyślała. Strach śmierci paraliżował jej wysiłki aby uciec od szubienicy. Miała wrażenie, że wlecze się tą ulicą od godzin. „Nie dojdę tam nigdy“, pomyślała. „Znajdą mnie błąkającą się po mieście. To za daleko“. Przystanęła, dysząc pod czarną woalką.
— „Spuszczono delikwenta z wysokości czternastu stóp“.
Odepchnęła gwałtownie latarnię i poczuła, że idzie. Lecz fala słabości ogarnęła ją znów jak morze i zabrała jej serce z piersi.