Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się udać do wielkiej pani, która opiekowała się Michaelisem.
Wiedział że będzie tam przyjęty życzliwie. Wchodząc do mniejszego z dwóch salonów, spostrzegł żonę w małej grupce gości obok fortepianu. Młodociany kompozytor, będący na drodze do sławy, siedział na taburecie, rozmawiając z dwoma tęgimi panami, których plecy wyglądały staro i z trzema smukłymi kobietami, których plecy wyglądały młodo. Za niebieskim parawanem tylko dwie osoby towarzyszyły opiekunce Michaelisa, mężczyzna i kobieta; siedzieli obok siebie na fotelach u końca szezlongu. Wielka pani wyciągnęła rękę do nadinspektora.
— Nie spodziewałam się wcale, że zobaczę pana dziś wieczór. Annie mówiła mi...
— Tak. Sam nie miałem pojęcia że uporam się tak prędko z robotą.
Nadinspektor dodał ściszonym głosem:
— Miło mi panią zawiadomić, że Michaelis jest zupełnie wyłączony z tej sprawy...
Protektorka byłego więźnia przyjęła to z oburzeniem.
— Jak to? Czyżby byli u nas idioci, podejrzewający go o związek z...
— Bynajmniej nie idioci — przerwał z szacunkiem nadinspektor. — Nawet wcale zręczni ludzie — zupełnie wystarczająco jak na swoje potrzeby.
Zapadło milczenie. Mężczyzna u końca szezlongu przestał rozmawiać z sąsiadką i przyglądał się nadinspektorowi z niewyraźnym uśmiechem.
— Nie pamiętam czy panowie już się spotkali — rzekła wielka pani.