Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Schwytana — odrzekł nadinspektor zwięźle, lecz tonem bynajmniej nie odpychającym.
— Świetnie. Nie ma pan pojęcia jak dalece ci wielcy ludzie nie znoszą małych rozczarowań.
Wypowiedziawszy tę głęboką uwagę, doświadczony Toodles zdawał się namyślać. W każdym razie nie powiedział nic przez całe dwie sekundy. Wreszcie rzekł:
— Bardzo się cieszę. Ale — proszę pana — czy to naprawdę taka drobnostka jak pan twierdzi?
— Wie pan co można zrobić ze szprotką? — zapytał z kolei nadinspektor.
— Czasem kładzie się ją do pudełka od sardynek — zachichotał Toodles, którego erudycja w zakresie przemysłu rybnego była świeża i — w porównaniu z jego absolutną ignorancją we wszelkich innych sprawach przemysłu — olbrzymia. — Na hiszpańskim wybrzeżu są fabryki, gdzie się pakuje sardynki do pudełek, i...
Nadinspektor przerwał początkującemu statyście.
Tak. tak. Ale czasem rzuca się z powrotem szprotkę do wody, aby złowić wieloryba.
— Wieloryba? Fiu! — gwizdnął Toodles z zapartym oddechem. — Więc pan poluje na wieloryba?
— Właściwie to nie. Zwierzyna, którą ścigam, podobniejsza jest do psa morskiego. Ale może pan nie wie, jak morski pies wygląda?
— Owszem, wiem. Toniemy po szyję w specjalnych książkach — półki są nimi zapchane — dużo tam drzeworytów... To taka szkodliwa, obmierzła bestia o łotrowskim wyglądzie i gładkim pysku ozdobionym wąsami.