Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Verloc porwała się nagle z podłogi; zatknąwszy uszy, zatoczyła się między ladę i półki przy ścianie. Oszalałe jej oczy dostrzegły dziennik sportowy zostawiony przez komisarza; obijając się o ladę, chwyciła dziennik, padła na krzesło, rozdarła przez środek różową, optymistyczną gazetę, usiłując ją otworzyć, a potem rzuciła na podłogę. Z drugiej strony drzwi komisarz Heat mówił do pana Verloca, tajnego agenta:
— A więc pana obrona będzie właściwie przyznaniem się do wszystkiego?
— Tak. Mam zamiar opowiedzieć całą tę historię.
— Nie uwierzą panu tak jak pan sobie wyobraża.
I komisarz Heat popadł w zamyślenie. Obrót, jaki przybierała ta sprawa, oznaczał wydobycie na światło dzienne wielu rzeczy — oznaczał zaprzepaszczenie rozległych pól informacji, które to pola, uprawiane przez zręcznego człowieka, miały wybitną wartość i dla poszczególnych ludzi, i dla społeczeństwa. A wszystko to było rezultatem nieznośnego, opłakanego wścibstwa. Za sprawą tego wścibstwa Michaelis pozostanie nietknięty; domowy przemysł Profesora będzie wywleczony na światło dzienne i cały system nadzoru się rozprzęgnie; podniesie się hałas w dziennikach, które w nagłej błyskawicy przenikliwości wydały się Heatowi pisane przez szaleńców ku zbudowaniu kpów. Zgodził się w duchu ze słowami wyrzeczonymi przez pana Verloca, który odpowiedział na jego ostatnią uwagę:
— Może i nie uwierzą. Ale to utrąci wiele rzeczy. Byłem człowiekiem uczciwym i będę się trzymał uczciwie tego, co...