Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A niech go diabli, domyślałem się tego. Ten człowiek czasu nie stracił.
W skrytości ducha komisarz bardzo był zgorszony nieformalnym postępkiem swego zwierzchnika. Lecz nie miał w sobie nic z Don Kichota; odeszła go chęć doczekania się pana Verloca. Nie wiedział dlaczego wyszli, ale przypuszczał że pewno wrócą razem. Całą tę sprawę prowadzi się Bóg wie jak, partacka robota, pomyślał z goryczą.
— Chyba nie będę miał czasu doczekać się pani męża — powiedział.
Pani Verloc wysłuchała niedbale tego oświadczenia. Obojętność jej zastanawiała Heata od samego początku, a w owej chwili pobudziła szczególnie jego ciekawość. Heat nie wiedział co o tym wszystkim myśleć; namiętności miotały nim, jakby był pierwszym lepszym z obywateli.
— Mam wrażenie — rzekł, patrząc spokojnie na Winnie — że gdyby pani zechciała, mogłaby mi pani dać wcale dokładne informacje o tym co zaszło.
Pani Verloc zmusiła swe piękne leniwe oczy do odwzajemnienia jego wzroku i szepnęła:
— O tym co zaszło... A co takiego mogło zajść?
— Mam na myśli sprawę, o której chciałem porozmawiać z pani mężem.
Tego dnia pani Verloc rzuciła okiem jak zwykle na ranny dziennik. Ale nie wyszła ani na krok z domu. Roznosiciele gazet nie zapuszczali się nigdy na Brett Street. Ten teren nie nadawał się do ich handlu. Echa ich okrzyków, rozlegających się wzdłuż ludnych ulic, zamierały wśród brudnych murów ceglanych nie docierając do progu sklepu. Pan Verloc nie przyniósł z sobą wieczornej gazety. W każdym