Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwili, gdy jego towarzysz unicestwił się tak doszczętnie.
— Doszczętnie w całym tego słowa znaczeniu, co? — szepnął nadinspektor spod ręki ocieniającej twarz.
Komisarz opisał w paru jędrnych słowach wygląd szczątków.
— Komisja stwierdzająca śmierć będzie miała używanie — dodał posępnie.
Nadinspektor odsłonił oczy.
— Nie będziemy mogli dać im żadnych wyjaśnień — zauważył wyczerpanym głosem.
Spojrzał w górę i przez chwilę śledził wybitnie obojętną postawę swego komisarza. Nie należał do ludzi ulegających łatwo złudzeniom. Wiedział dobrze, iż każdy wydział jest na łasce drugorzędnych urzędników, którzy mają swoje własne pojęcie o lojalności. Kariera jego rozpoczęła się w kolonii podzwrotnikowej. Lubił swą tamtejszą robotę. Była to robota policyjna. Udało mu się wyśledzić i unieszkodliwić pewne zbrodnicze tajne stowarzyszenia wśród tubylców. Potem wyjechał na długi urlop i ożenił się pod wpływem nagłego porywu. Sądząc po światowemu, stanowili z żoną bardzo dobraną parę, ale nadinspektorowa wyrobiła sobie ze słyszenia niekorzystną opinię o klimacie kolonialnym. Miała wiele wpływowych znajomości — była to świetna partia. Lecz nadinspektor nie lubił swej obecnej roboty. Czuł się zależny od zbyt wielu podwładnych i zbyt wielu zwierzchników. Bezpośrednia bliskość tego dziwnego przejawu uczuć, zwanego opinią publiczną, przygnębiała go i niepokoiła swą irracjonalnością. Nie ulega wątpliwości, że przez brak doświadczenia przesadzał w swym pojęciu jej siłę w znaczeniu dodatnim