Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

smakiem. Cała sprawa była wierutnym głupstwem, ale to głupstwo podniecało umysły, narażało osoby na wysokich stanowiskach i zahaczało o stosunki międzynarodowe. Twarda, bezlitosna pogarda zakrzepła na twarzy komisarza. Przebiegał myślą wszystkich anarchistów ze swej gromadki. Żaden z nich nie miał tej odwagi co niektórzy ze znanych mu złodziei. Ani w połowie, ani nawet w dziesiątej części.
W centrali komisarz został wpuszczony od razu do gabinetu nadinspektora. Zastał go z piórem w ręku, pochylonego nad wielkim stołem zarzuconym papierami; wyglądało to jakby nadinspektor oddawał cześć olbrzymiemu podwójnemu kałamarzowi z brązu i kryształu. Tuby akustyczne — niby węże — były przymocowane do oparcia drewnianego fotela, a rozszerzone ich paszcze zdawały się czyhać na odpowiednią chwilę aby ugryźć nadinspektora w łokieć. Nie zmienił pozy, tylko podniósł oczy, których powieki były ciemniejsze niż twarz i bardzo pomarszczone. Oświadczył że raporty już wpłynęły; sprawdzono dokładnie co robił w ostatnich czasach każdy z anarchistów.
Spuścił oczy, podpisał się szybko na dwóch pojedynczych arkuszach i dopiero wtedy, odłożywszy pióro, rozsiadł się w fotelu, zwracając badawcze spojrzenie na swego znakomitego urzędnika. Komisarz wytrzymał je, pełen szacunku lecz niezbadany.
— Sądzę że pan miał rację — rzekł nadinspektor — kiedy mi pan od razu powiedział, że londyńscy anarchiści nie mają z tym nic wspólnego. Doceniam to w zupełności, że pana ludzie trzymają ich pod ścisłym dozorem. Ale znów jeśli chodzi o publiczność, sprawa wygląda tak jakbyśmy się przyznawali, że nic nie wiemy.