Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wątpię że gazety poświęcą panu wówczas nekrolog. Pan wie najlepiej czy to się panu opłaci. Łatwo sobie wyobrazić, jak taki nekrolog będzie wyglądał. I kto wie, czy się pan nie narazi na tę przykrość że pochowają nas razem — choć sądzę że pańscy przyjaciele dołożą wszelkich starań aby rozsegregować nas możliwie najdokładniej.
Komisarz Heat czuł należytą pogardę dla uczuć dyktujących te słowa, lecz mimo to zawarta w nich straszliwa aluzja wywarła na nim wrażenie. Nie zlekceważył jej jako absurdu, gdyż był na to zbyt przenikliwy i zbyt dobrze poinformowany. Mrok wąskiej uliczki nabrał czegoś złowieszczego od ciemnej, nikłej figurki opartej plecami o mur, mówiącej głosem słabym i pewnym siebie. Nędzna postać tego stworzenia, tak widać niezdatnego do życia, wydała się złowroga Heatowi pełnemu sił i niewyczerpanej żywotności; odniósł bowiem wrażenie, że gdyby miał nieszczęście urodzić się równie marnym stworem, byłoby mu wszystko jedno czy umrze wcześniej czy później. Tak silnie wrośnięty był w życie, że znów poczuł mdłości, a czoło zrosiło mu się potem. Gwar miejskiego życia, zgłuszony turkot kół na dwóch niewidzialnych ulicach z prawej i lewej strony, dotarły do jego uszu półkolem niechlujnego zaułka; wydały mu się czymś swojskim, i cennym, i pełnym nęcącej słodyczy. Heat był człowiekiem z krwi i kości. Ale był także mężczyzną i nie mógł puścić takich słów mimo uszu.
— Wszystko to są strachy na Lachy — rzekł. — Jeszcze się do pana dobiorę.
To było powiedziane bardzo dobrze, bez pogardy, z prawie surowym spokojem.