Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do osiągnięcia spokoju podobnie jak i reszta ludzkości — spokoju sytej pychy, zaspokojonych apetytów, a może i ukojonego sumienia.
Zagubiony w tłumie, drobny i niepozorny, Profesor myślał z zadowoleniem o swojej sile; ręką spoczywającą w lewej kieszeni spodni obejmował lekko gumową gruszkę, najpewniejszą rękojmię złowrogiej swej wolności; po chwili jednak dokuczył mu widok jezdni zatłoczonej pojazdami i chodnika pełnego mężczyzn i kobiet. Znajdował się na długiej, prostej ulicy zapełnionej tylko drobną cząstką olbrzymiego zbiorowiska ludzi; lecz wokół siebie, dalej i dalej, aż po krańce widnokręgu ukrytego za ogromnymi budowlami z cegieł, czuł ludzkie mrowie potężne swym ogromem. Roiło się nieprzeliczone jak szarańcza, pracowite jak mrówki, bezmyślne jak siła przyrody; prąc naprzód ślepo, miarowo, pochłonięte swymi sprawami, niedostępne dla uczuć, dla logiki — a może i dla strachu.
Niedostępne dla strachu! Tego się lękał najbardziej. Często gdy chodził po mieście i gdy mu się zdarzyło spojrzeć na świat jakby cudzym wzrokiem, miał chwile przerażającej, trzeźwej niewiary w ludzkość. A jeśli nic nie jest w stanie jej wzruszyć! Podobne chwile nawiedzają wszystkich tych, których ambitnym celem jest bezpośredni wpływ na ludzkość — artystów, polityków, myślicieli, reformatorów lub świętych. W tym opłakanym stanie ducha krzepi wyższe charaktery samotność; Profesor szedł więc i myślał z głęboką radością o swym schronieniu — o pokoju z kredensem zamkniętym na kłódkę, pokoju ukrytym wśród gąszczu ubogich domów — o tej pustelni doskonałego anarchisty.