Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie, że odskoczył od okna, spuszczając żaluzję z głośnym trzaskiem. Znękany, oniemiały ze strachu przed dalszą możliwością podobnych wizyj, zobaczył żonę wchodzącą do pokoju; położyła się do łóżka spokojnie i szybko. Pan Verloc poczuł się beznadziejnie samotny. Winnie wyraziła zdziwienie, że mąż jest jeszcze na nogach.
— Jakoś nieszczególnie się czuję — mruknął, przesuwając ręką po wilgotnym czole.
— Masz zawrót głowy?
— Tak. Bardzo mi niedobrze.
Pani Verloc z niewzruszonym spokojem doświadczonej małżonki wyraziła swoje zdanie o przyczynach tego złego samopoczucia i zaproponowała zwykłe na to lekarstwo, lecz jej mąż, który stał wciąż jak wryty na środku pokoju, pokręcił głową ze smutkiem.
— Zaziębisz się, jeśli tak będziesz stał nieubrany — zauważyła.
Pan Verloc z wysiłkiem skończył się rozbierać i położył się. Na wąskiej, spokojnej ulicy miarowe kroki zbliżyły się i stopniowo zamarły w oddali, nieśpieszne i stanowcze, jakby przechodzień mijający dom zamierzał maszerować przez całą wieczność od jednej latarni do drugiej, wśród nocy bez końca; senne tykanie starego zegara wiszącego na klatce schodowej dotarło wyraźnie aż do sypialni.
Pani Verloc zauważyła, leżąc na wznak i patrząc w sufit:
— Bardzo mało dziś wpłynęło do kasy.
Verloc, leżąc w tej samej pozycji, odchrząknął, jakby chciał powiedzieć coś ważnego, lecz zapytał po prostu: