Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Możebyś tak poszedł spać?
Nie wywarło to żadnego skutku; Verloc przestał wpatrywać się w szwagra kamiennym wzrokiem i przeszedł ciężkimi krokami przez salonik, trzymając w ręku kasę. Idąc po schodach, poczuł zmęczenie płynące ze źródeł czysto psychicznych i stąd zupełnie dla niego niezrozumiałe. Zaniepokoił się. Miał nadzieję, że to nie jest początek jakiejś choroby, przystanął jednak na ciemnej platformie schodów, aby zdać sobie sprawę ze swych wrażeń. Zamącił je lekki, nieustanny odgłos chrapania przenikający ciemność. Odgłos ten dochodził z pokoju teściowej. Jeszcze jedna gęba do wyżywienia, pomyślał, wchodząc do sypialni.
Gazu na górze nie było; pani Verloc zasnęła przy lampie palącej się jasno na stole obok łóżka. Światło padało spod klosza jaskrawym blaskiem na wgłębienie białej poduszki, gdzie spoczywała głowa o zamkniętych oczach i ciemnych włosach splecionych na noc w kilka warkoczy. Winnie ocknęła się z dźwiękiem swego imienia w uszach i zobaczyła męża stojącego nad sobą.
— Winnie! Winnie!
Nie poruszyła się z początku; leżała bardzo spokojnie, patrząc na skrzynkę z pieniędzmi w rękach męża. Ale gdy zrozumiała że jej brat „rozbija się po kuchni“, spuściła nogi z łóżka nagłym ruchem. Nagie jej stopy — jakby przebiwszy dno prostego perkalowego worka zaopatrzonego w rękawy i zapiętego szczelnie u szyi oraz rąk — szukały po dywanie pantofli; oczy były podniesione ku twarzy męża.
— Nie umiem sobie z nim poradzić — wyjaśnił opryskliwie pan Verloc. — Nie trzeba go zostawiać na dole samego z zapalonym gazem.