Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się z miejsca; koścista jego ręka, zniekształcona przez artretyczne obrzęki, wyciągnęła się niepewnym ruchem jak ręka konającego mordercy, który zbiera resztki sił dla zadania ostatniego ciosu. Oparł się na grubym kiju drżącym pod jego drugą ręką.
— Marzyłem zawsze — wymamlał zapalczywym głosem — o grupie ludzi, którzy by z całą bezwzględnością odrzucili wszelkie skrupuły co do środków działania — ludzi dość silnych, aby przybrać otwarcie nazwę niszczycieli, ludzi wolnych od skazy tego zrezygnowanego pesymizmu, który zaraził cały świat. Takich ludzi nie znających litości dla niczego co ziemskie, nie wyłączając siebie samych — i śmierć wprzęgniętą w służbę ludzkości — oto co chciałem zobaczyć.
Mała łysa głowa Yundta trzęsła się, przejmując zabawnym dygotem białą kozią bródkę. Cudzoziemiec nie zrozumiałby prawie nic z jego tyrady. Wyschnięte gardło i bezzębne dziąsła, do których język jakby się lepił, nie ułatwiały Yundtowi wyładowania bezsilnej pasji, przypominającej zapalczywą niemocą podniecenie lubieżnego starca. Pan Verloc, usadowiony na kanapie w drugim końcu pokoju, mruknął coś parę razy, potakując gorliwie.
Stary terrorysta pokręcił zwolna głową osadzoną na wychudłej szyi.
— I nigdy nie mogłem znaleźć choćby trzech takich ludzi. To jest odpowiedź na twój zgniły pesymizm — warknął do Michaelisa, który rozkrzyżował grube nogi podobne do kłód i nagle wsunął stopy pod krzesło na znak zniecierpliwienia.
On, Michaelis i pesymizm! Niesłychane! Oburza go to oskarżenie! Jest tak daleki od pesymizmu, że widzi już koniec wszelkiej prywatnej