Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyznawca anarchizmu! Co znaczą te bzdury? Ale to chyba tylko się tak nazywa. Anarchiści się nie żenią. Każdy wie o tym. Nie wolno im. To by było odszczepieństwo.
— Moja żona nie jest anarchistką — mruknął opryskliwie pan Verloc. — A przy tym nic to pana nie obchodzi.
— Owszem, obchodzi — rąbnął pan Władimir. — Zaczynam się przekonywać, że pan wcale nie jest odpowiedni do pracy, którą panu powierzono. Przecież pańskie małżeństwo musiało pana zupełnie w waszym świecie zdyskredytować. Nie mógł pan bez tego się obejść? Więc to takie cnotliwe przywiązanie — co? Tu małżeństwo, tam miłostka i jakiż może być z pana pożytek!
Pan Verloc wydął policzki, wypuścił gwałtownie powietrze i na tym koniec. Uzbroił się w cierpliwość. Nie mogło to już trwać bardzo długo. Pierwszy sekretarz stał się nagle bardzo zwięzły, obojętny, stanowczy.
— A teraz może pan odejść — powiedział. — Musi pan sprowokować zamach dynamitowy. Daję panu na to miesiąc. Posiedzenia konferencji zawieszono. Zanim się znów rozpoczną, musi się tutaj coś stać, albo stosunki nasze się skończą.
Uderzył w inny ton z podstępną zmiennością.
— Proszę rozważyć moją filozofię, panie — panie Verloc — rzekł tonem jakby łaskawego szyderstwa, wskazując drzwi. — Niech pan zaatakuje pierwszy południk. Pan nie zna burżuazji tak dobrze jak ja. Wrażliwość jej jest przytępiona. Pierwszy południk. Sądzę że to najlepsze i przy tym najłatwiejsze.