Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ski majestat, ani religia. Trzeba więc zostawić w spokoju pałace i kościoły. Rozumie pan o co mi chodzi, panie Verloc?
Pan Verloc dał ujście swemu przerażeniu i wzgardzie, imając się żartobliwego tonu:
— Świetnie. A co by pan powiedział o ambasadach? Szereg zamachów na różne ambasady — zaczął, ale nie mógł wytrzymać chłodnego, czujnego wzroku pana Władimira.
— Widzę, że pan umie być krotochwilny — zauważył niedbale pierwszy sekretarz. — Doskonale. Może to ożywi pańskie krasomówstwo na kongresach socjalistycznych. Ale ten pokój nie jest terenem do tego odpowiednim. Będzie dla pana daleko bezpieczniej, jeśli pan przysłucha się uważnie temu co mówię. Ponieważ wezwano pana dla dostarczenia faktów, a nie plecenia bajek o żelaznym wilku, powinien pan wyciągnąć korzyść z tego co zadaję sobie trud panu wyjaśnić. Najświętszym fetyszem współczesnym jest nauka. Dlaczego pan nie skrzyknie swoich przyjaciół, aby rzucili się na tego bałwana, co? Przecież i on należy do instytucyj, które trzeba sprzątnąć nim nastanie era Przyszłości Proletariatu.
Pan Verloc nic nie odpowiedział. Bał się otworzyć usta aby nie jęknąć.
— Musi pan do tego się zabrać. Zamach na koronowaną głowę albo na prezydenta jest w pewnej mierze sensacją, ale nie w takim stopniu co dawniej. Zamachy stały się częścią ogólnego pojęcia o egzystencji naczelników wszystkich państw. To jest już prawie banalne — szczególniej odkąd zamordowano tylu prezydentów. A teraz rozpatrzmy zamach na — powiedzmy — kościół. Naturalnie że w pierwszej chwili wygląda to dość groźnie, ale nie wywrze tak