Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w składzie by sobie naprawić ubranie. Byłem już nieprzyzwoity. Przypuszczam że jej chodziło o te skrawki, bo jak furja gadała do Kurtza przez jaką godzinę, wskazując na mnie od czasu do czasu. Nie znam narzecza tego ludu. Na szczęście dla mnie, zdaje się że Kurtz był wówczas bardzo chory i wcale go to nie obeszło, inaczej zdarzyłoby się jakie nieszczęście. Nie rozumiem... Doprawdy — tego mi już było za wiele. No, teraz już to wszystko minęło“.
— W tej chwili usłyszałem głęboki głos Kurtza za firanką:
— „Ocalić mnie! — ocalić kość słoniową, chce pan powiedzieć. Niechże pan nie gada. Mnie ocalić! Jakto, przecież to ja was musiałem ratować! Psujecie mi teraz plany. Chory! Chory! Nie taki chory jakbyście pragnęli. Mniejsza z tem. Wykonam jeszcze swoje plany — powrócę. Pokażę wam co można zrobić. Wy z temi waszemi kramarskiemi pojęciami przeszkadzacie mi tylko. Ja powrócę. Ja...“
— Dyrektor wyszedł z kajuty. Zaszczycił mię ujęciem pod ramię i odprowadzeniem na bok.
— „Bardzo, bardzo już źle z nim“ — powiedział. Tu uznał za stosowne westchnąć, ale nie utrzymał się konsekwentnie w smutnym nastroju. „Zrobiliśmy dla niego wszystko cośmy tylko mogli — nieprawdaż? Ale co tu ukrywać. Kurtz wyświadczył naszemu towarzystwu więcej złego niż dobrego. Nie zdawał sobie sprawy, że czasy nie dojrzały jeszcze do energicznej akcji. Ostrożność, ostrożność — oto moja zasada. Musimy być jeszcze ostrożni. Ten okrąg jest na pewien czas dla nas zamknięty. Fatalne! Handel wogóle na tem ucierpi. Nie przeczę, że znaleźliśmy tu znaczną ilość kości słoniowej — przeważnie kopalnej. Musimy ją w każdym ra-