Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.2.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
płomienistemi drogami
w bezdenną czeluść?!
Gdzie jesteś, jego wierny, nieodstępny druhu?
Gdzieżeś kochanku mój?! — —
Nie wróci! nie wróci!...
Śpiewa.
Na mogile darń zielona,
nad nią brzoza biała
zapłakane, smutne listki
rozwiała, rozwiała...
Ach!...
Przyszedł do mnie o północy,
przyszedł o poranku:
bierz me serce, bierz mą duszę,
kochanku! kochanku!
A on mi na to: »Idź-że do klasztoru!
Albowiem piękność twoja
jest jako trup ten, porzucony w słońcu,
którego toczy robactwo.
Na co ci mnożyć grzeszników —
i tak zadużo występnych na świecie!«
Ach!...
A kto ci mówił, że jestem występną?
A kto ci mówił, że to, co się ze mnie
narodzi w bolu godzinie,
będzie kłamliwe, zdradne i nikczemne?...
Czemuś mnie łudził?
Czemuś złotemi słówkami
nad brzeg przepaści prowadził mą duszę?
W zapamiętaniu
czemuś rozdzierał mi suknię?
Czemuś całował białe, grzeszne łono?
Precz! precz! precz!
Śpiewa.
Poszedł luby, poszedł sobie
hań na krańce świata — — —