Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.2.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
chcieli go ścigać, już on im dogodzi...
Ja się nie boję...


ŁĘTOWSKA.
Nie dufaj! nie dufaj!
Mówią: Janosik nad wszystkie był chłopy,
za kudły chwytał każdego niedźwiedzia,
łeb mu ozbijał, po wirchach chodzował,
niby czerwony rogacz, a po halach
kiej głos rozpuścieł, tak się siklawice
rozpryskiwały, mówią, by dżdże mgławe;
jak jaworowe cienkie gałązeczki
tak się turniczki trzęsły, a jak piasek
rozpadowały się orawskie mury,
kiej ów zahuczał, ten Janosik godny,
a przecież znalazł swoją śmierć niegodną
na szubienicy... Nie dufaj!

Wchodzi Wasyl Czepiec.
Do Czepca.

Przyszedłeś...
Już się dziewczyna stęskniła za tobą.


CZEPIEC, ponury, młody junak.
Gdyby to wasze słowo było prawdą,
na przywitanie rękę by podała.

Siada na ławie w kącie izby.

HANUSIA, na której twarzy podczas opowiadania matki malował się niepokój i zwątpienie, tak, że z rąk dziewczyny wypadła materya, szyta przez nią, do Czepca:
Może się obejść bez tego.


ŁĘTOWSKA z niezadowoleniem do Hanusi.
Weź putnię
i bież do doju... A ino już słychnąć,
kiej ojciec wróci z Pcimia od rektora —
rad się napije świeżutkiego mleka.