Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
296
JAN III SOBIESKI.

Wkrótce potem Rochester opuścił salony.
Nikt oprócz Jagiellony nie zwracał szczególnej uwagi na tę rozmowę.
Zrozumiała ona teraz wszystko.
Królowa nie miała naszyjnika.
Miał go Rochester i Rochester jechał do Pera.
Szatański uśmiech przebiegł bladą twarz Jagiellony.
Miała w ręku Maryę Kazimierę i Rochestera.
Projekt dojrzewał już w jej duszy.
Nie czas jednakże jeszcze było na jego wykonanie, bo Rochester jeszcze nie wyjechał.
W tej chwili spostrzegła, że wzrok króla groźny i ponury spoczywał na niej.
Bystry wzrok Jagiellony dostrzegł natychmiast, że zajść musiało coś szczególnego.
Wytrzymała wzrok króla z zimną dumą.
Miała broń przeciw niemu i przeciw królowej, która ją nazywała swoją przyjaciółką.
Marya Kazimiera była przekonaną, że oddaliła chmurę, która od tak dawna wisiała nad jej czołem.
Z dobrotliwym uśmiechem zwróciła się do kilku obecnych dam, obdarzając każdą z nich przyjaznem słowem.
Wkrótce w pośród ciszy nocnej dał się słyszeć wystrzał armatni.
Było to pożegnanie Rochestera.
Król spojrzał zdziwiony na stojącego przy nim naczelnika miasta.
— Dano wystrzał. Kto o tej porze opuścił Warszawę? — zapytał.
Zapewne hrabia Rochester, naj jaśniejszy panie, — odpowiedział naczelnik miasta, — znane są nagłe postanowienia hrabiego Rochestera, naj jaśniejszy panie.
Sobieski uśmiechnął się.
Wkrótce optem wraz z królową o puścił zebranie.
Był on rozpromieniony.
Udało mu się nakłonić posłów weneckiego i austryackiego do myśli przymierza z Polską.
Wkrótce jednakże miał się przekonać, że rady posłów okazały się bezskutecznemi.
Nie chciano słuchać ostrzegającego głosu króla polskiego i nie wierzono w możliwość groźniejszego niebezpieczeństwa.

69.
Sassa w puszczy.

W kilka dni po owym wieczorze, kiedy się odbyło tajne posiedzenie senatu, pewnej ciemnej nocy, trzej jeźdźcy, prowadzący z sobą czwartego konia, zatrzymali się przed pałacem wojewodziny Wassalskiej w Warszawie.
Dwaj z nich zeskoczyli z koni i rzucili trzeciemu, który pozostał konno, cugle do potrzymania.
Następnie rękojeściami szabel zapukali do zamkniętej bramy pałacu.
Sprawiło to niezwykły hałas.
Służba pałacowa otworzyła bramę.
Jasny promień światła padł na obu jeźdźców i można było dostrzedz, że byli zamaskowani.
— Kto żąda wstępu? — zapytał dozorca bramy.
— W imieniu wysokiego senatu!