Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
142
JAN III SOBIESKI.

Rozkazy zostały wykonane natychmiast.
Nagły ruch powstał w wieży i w całem mieście.
Jak piorun rozeszła się wieść, że hetman Sobieski został wzięty do niewoli.
Kozacy głośno objawiali swoją radość.
Nagle odezwały się rogi i wezwały ich pod chorągwie.
Powtórzono rozkazy hetmana. Na wieży powiewała chorągiew.
Żołnierze Sobieskiego mieli być zwabieni w zasadzkę.
Z brzaskiem dnia ukończono wszy stkie przygotowania w Żwańcu.
Doroszenko ukrył się na górze pod dachem wieży, ażeby widzieć wszystko.
Tymczasem oddział polskiego woj ska nadciągał pod Żwaniec.
W drodze wojsko polskie spotkało się z przedniemi strażami przybywającego polskiego oddziału. Oddział ten miał dwie armaty. Główna siła wojsk polskich znajdowała się jeszcze daleko.
Podwładni Sobieskiego nie chcieli czekać na przybycie armat, ale bezwłocznie ruszyli na Żwaniec.
Uderzyło ich wprawdzie, że miasto było pogrążone w tak głębokiej ciszy, mimo to otoczyli je i brnęli przez otaczające fosy.
Stąd i zowąd padło kilka strzałów. Osada miasta jednak była widocznie bardzo słaba.
Kilku odważniejszym udało się spędzić wartę od mostu zwodzonego i spuścić most.
Nadciągający Polacy rzucili się na most z głośnemi okrzykami.
W tej chwili ze wszystkich domów i kryjówek dano do nich ognia. Na każdym kroku padali zabici. Ranionych tratowano końmi.
Doroszenko widząc z wieży, że wszyscy Polacy dostali się do miasta, rzucił się z garstką najodważniejszych do bramy, ażeby ją zamknąć i nikogo żywego nie wypuścić.
Kilku tylko żołnierzy Sobieskiego, przy których znajdowała się Sassa, pozostało za miastem i uniknęło losu, jaki spotkał tych, którzy byli bez ratunku zgubieni.
Daremnie się bronili z rozpaczną odwagą, próżno usiłowali dostać się do bramy lub do wieży. Wszyscy, którzy się o to pokusili, zostali bez litości wytępieni.
Parę godzin trwała rozpaczliwa walka na ulicach i placach. Jeden z dowódców polskich, bronił się na jednym placu przeciw potrójnej liczbie nacierających na niego nieprzyjaciół. Wszyscy jego ludzie polegli przeszyci kulami, szablami, lancami i strzałami kozaków, mała garstka topniała powoli i wkrótce nikt z niej nie pozostał.
Ulice miasta były pokryte zabitymi i rannymi. Rynsztokami płynęła krew. Drobny szczątek wojska Sobieskiego, który poddał się w końcu, został wymordowany bez litości. Tylko mały oddziałek, przy którym znajdowała się Sassa, ocalał, ponieważ nie wszedł do miasta.
Kozacy i Tatarzy z rozbestwieniem dobijali rannych i kaleczyli trupów. Żądza krwi i dzikość wystąpiły w całej pełni. Nie ludzie to snuli się po ulicach i placach i rabowali poległych nieprzyjaciół, lecz dzikie zwierzęta.
Doroszenko nie bronił tego swoim podwładnym. Ukazał się pośród nich i został przez nich radosnemi okrzykami przyjęty.