Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwolenie wszczepienia tym mózgownicom rozumu sposobem jaki uznam za właściwy.
Kolumb nadto dobrze znał charakter młodziana, aby te jego słowa przyjąć za prawdę. Obaj, oparci o maszt przodkowy, stali przez chwilę pogrążeni w dumaniu. Noc zapadała i trudno już było rozróżnić twarze majtków, tworzących na pokładzie małe grupy gwarne i niespokojne. La Nina i la Pinta w czarnych zarysach odrzynały się na sklepieniu nieba, jaśniejącém millionami gwiazd; żagle w malowniczych zagubach kołysały się śród masztów. Byłto obraz łagodny i czarujący, lecz samotność nocy, głęboka cisza morza, przerywana niekiedy tylko trzeszczeniem rejów, nadawała mu barwę dziwnéj jakiejś rzewności.
— Czy nie słyszysz Luis, trzepotania pomiędzy linami? zapytał admirał. Zdaje mi się że to szelest sprawiony przez małe ptaszki.
— Tak jest, admirale; widzę na masztach ptaszyny wielkości naszych wróbli.
— Posłuchaj ich śpiewu, wtrącił admirał; jakże on słodko pieści ucho! jak wielką jest dobroć Stwórcy, co wszechświat cały zapełnia harmonią tonów! Ziemia nie może być odległą, kiedy tak wątłe istoty towarzyszą naszéj podróży.
Wkrótce majtkowie spostrzegli obecność téj rzeszy napowietrznéj, i śpiéw jéj silniejsze na umysłach uczynił wrażenie, aniżeli najuczeńsze dowodzenia matematyczne.
— Mówię wam że jesteśmy blizko lądu, zawołał Sancho; oto dowód niezbity. Wesołe te świergotania brzmią tak radośnie, jak gdyby małe koncertanty dziobały winogrona lub figi kastylskie.

Luis broni Ozemę przeciw napadowi Kaonaba i Indyan.

— Sancho ma słuszność, odezwało się kilka głosów. Powietrze nawet niesie nam woń lądową. Bóg nas prowadzi, niech będzie pochwalone Jego imię.
W téj chwili wszyscy z trwogi przerzucili się w nadzieję. Mniemano powszechnie, i sam nawet admirał zdanie to podzielał, że przybycie tak drobnych ptasząt dowodziło sąsiedztwa ziemi żyznéj, przybranéj we wszystkie powaby przyrody; ta zgraja bowiem skrzydlata lubi upatrywać sobie mieszkanie zgodne z słodyczą własnych nawyknień.