Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dło chrześciaństwa ponieść w krainę niewiernych, i nie odstąpię téj myśli chyba z życiem.
— Sennorze de Munoz, ty który posiadasz zaufanie jego excellencyi, czy nie mógłbyś poprzéć naszéj prośby?
— Prawdę mówiąc, szlachetny Marcinie Alonzo, odpowiedział Luis z niedbałością raczéj granda Hiszpanii, mówiącego z żeglarzem, aniżeli z uszanowaniem należném drugiemu po Kolumbie naczelnikowi wyprawy; prawdę mówiąc, tak gorąco pragnę nawrócenia wielkiego chana, że niechciałbym zwrócić się ani w prawo ani w lewo. Przekonałem się nieraz, że diabeł tych tylko kusi, co chodzą omackiem po bezdrożach.
— Więc żadnéj nam nie zostawiasz nadziei, sennorze admirale, i zrzec się mamy tylu świetnych przepowiedni, nie przedsięwziąwszy nawet sprawdzenia takowych?
— Niéma nato rady, odrzekł admirał. Lecz oto w kierunku la Pinty szybuje ptak jakiś, jakby spocząć chciał na jéj maszcie.
Wszyscy obecni obejrzeli się i spostrzegli pelikana, który rozpiąwszy potężne loty na dziesięć stóp szérokości, o kilka sążni nad wodą sunął w kierunku la Pinty; lecz błędne ptaszę, jak gdyby gardząc podrzędnem schronieniem, w niespodzianym obrocie zwróciło się nagle ku okrętowi admiralskiemu i usiadło na wielkim jego maszcie.
— Jeżeli ptak ten nie zapowiada nam blizkości lądu, rzekł uroczyście Kolumb, to zawsze obecność jego dobrą dla nas jest wróżbą. To znak widomy od Boga, by wytrwać w zamierzoném dziele; bo nigdy, Marcinie Alonzo, nie widziałem pelikana w odległości więcéj niż dwudziestu cztérech godzin od brzegu.
— I ja uważałem to samo, i mniemam że to pomyślna przepowiednia. Lecz może też Opatrzność skłonić nas chce do przeszukania tych stron oceanu?
— Rozumiem przeciwnie, że ona każe nam postępować ku wytkniętemu celowi. Powróciwszy z Indyj, będziemy mogli spokojnie zwidzić tę część Atlantyku; teraz zawcześnie o tém pomyśleć, gdyż kilkaset mil jeszcze mamy przed sobą. Radbym zgromadzić sterników, dla oznaczenia na mappie w którym jesteśmy punkcie.
Wszyscy sternicy zebrali się na pokładzie la Santa Maria, i każdy z nich igiełką na mappie morskiéj, wykonanéj przez samego admirała, wskazywał położenie okrętów. Wincenty Yanez umieścił igiełkę w oddaleniu czterystu czterdziestu mil od Gomery; Marcin Alonzo położył ją nieco bliżéj na wschód. Gdy przyszła kolej na Kolumba, zatknął on swoję na dwadzieścia mil jeszcze za znakiem Alonza, utrzymując że towarzysze jego musieli się pomylić. Po téj czynności admirał stosowne wydał rozkazy, i każdy powrócił do siebie.
Zdaje się że Kolumb przypuszczał rzeczywiście w tém miejscu bytność wielkiego archipelagu, a historyograf jego, Las Casas, popiéra prawdziwość tego zdania; wszelako, jeśli tam kiedykolwiek istniały wyspy, to ony zniknąćby musiały od dawna, co przecież niebardzo podobnem jest do prawdy. Że mnóstwo ziół morskich napotykano w tych stronach nie ulega zaprzeczeniu; lecz krzewy te naniesione być mogły przez prądy. Co zaś do ptaków, łatwo wytłumaczyć sobie ich obecność przez obfite pożywienie jakiego im właśnie dostarczały zioła i ryby oceanu; wiadomo bowiem iż ptaki morskie odpoczywać mogą na wodzie.
Mimo tylu znaków pomyślnych, majtkowie wkrótce przeszli z nadziei do obawy. Sancho, zostający ciągle w tajemnych z admirałem stosunkach, doniósł mu o tém usposobieniu osady wieczorem dnia 20 września, a więc w dni jedenaście od chwili jak wyspa Ferro zniknęła na widnokręgu.
— Lękają się ciszy, sennorze, rzekł Sancho; utrzymują że pod tym stopniem szérokości niéma wcale wiatru.
— Sancho, pociesz tych biédaków uwagą, że cisze chwilowe na wszystkich panują morzach. Spodziéwam się iż nie podzielasz tych niedorzecznych przypuszczeń?
— Trzymam się jak mogę, sennorze admirale. Ale wyznaję, że najdzielniéj pokrzepia mię myśl o bogactwach Indyj; gdy