Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ści, bo ony wybornym są punktem spoczynku dla nabrania żywności, drzewa i wody; dlaczegóżby więc Kastylia nie miała iść za ich przykładem? Wiész jak daleko sąsiedzi nasi posunęli się na południe i jakie ztamtąd bogactwa wpłynęły do Lizbony; a jednak to wszystko niczém jest w porównaniu następstw wyniknąć mogących z podróży naszéj na zachód.
— Czy myślisz dosięgnąć państwa wielkiego chana, zapytał Luis, nie płynąc daléj na zachód, jak Portugalczycy na południe?
Admirał baczne wkoło rzucił spojrzenie, a widząc że nikt go podsłuchać nie może, odpowiedział:
— Ty znasz, młodzieńcze, usposobienie mych towarzyszów. Nawet w pobliżu stałego lądu nie byłbym pewny ich wierności; bo nic łatwiejszego jak umkąć w nocy pod jakimkolwiek zmyślonym pozorem.
— Marcin Alonzo, odparł Luis, niezdolny jest dopuścić się tak podłego uczynku.
— Zapewne, mój synu, jeżeli przypuszczasz że spowodować go może jedno tylko tchórzostwo. Marcin Alonzo jest zręcznym i nieustraszonym żeglarzem, którego dobre chęci wielce są dla nas pożądane. Lecz oko jego niezawsze może czuwać, a żadna w świecie nauka nie powściągnie wściekłości rozhukanych rokoszan. Nie ręczę nawet za osadę swojego okrętu, dopóki miéć jeszcze będzie nadzieję łatwego powrotu na przypadek podniesienia buntu, a tém bardziéj za ludzi nie zostających pod bezpośrednim nadzorem moim. Gdybym na twoje zapytanie odpowiedział publicznie, strwożeni marynarze już teraz może wymówiliby mnie posłuszeństwo; bo trzeba ci wiedziéć, że podróż nasza nieskończenie dłuższą będzie od wszystkich, jakie kiedykolwiek odbyto na ziemi.
— A jednak, mistrzu, przedsiębierzesz ją z takiém zaufaniem?
— Wiadome ci, Luis, moje myśli. Śmieję się z podobnie niedorzecznych obaw jak ta, że spuściwszy się na dół, nie będziemy potém mogli wdrapać się pod górę, lub że spadniemy z brzegu ziemi; i ty zapewne już takowych nie podzielasz.
— Na Św. Yago! wyobrażenia moje w tym względzie bardzo są niejasne. Prawda żem nigdy nie słyszał aby kto z ziemi zleciał w powietrze, i nie przypuszczam by to przytrafić się miało naszym biédnym okrętom; lecz z drugiéj strony dotychczas teorya tylko przemawia za zdaniem, że ziemia jest okrągła i że płynąc na zachód, dostać się można na wschód. Jestem więc neutralnym; ale chociażbyś posterował prosto na księżyc, Luis de Bobadilla zawsze będzie przy twym boku.
— Młody wietrzniku! udajesz nieświadomego więcéj, aniżeli nim jesteś w istocie. Póżniéj może rozwinę przed tobą szczegółowo swoje plany; dziś skończmy na tém rozmowę.
O godzinie siódméj rano okręty minęły osepy Saltes, a koło południa podróżnicy nie stracili jeszcze z oczu ojczystego wybrzeża. Owoczesne statki mało zwykle rozpinali żagli; to téż największą wtedy szybkością, przy pomyślnym wietrze, były trzy mile angielskie na godzinę.
Tak więc w téj słynnéj podróży słońce poraz piérwszy zapadło w morze, gdy wyprawa, dążąc w kierunku południowym, odbyła zaledwo pięćdziesiąt mil angielskich. Palos zupełnie już znikło w mglistych falach oceanu, a że pobrzeże wybiegało na wschód, wprawne więc tylko oko starych marynarzów rozróżnić mogło wierzchołki gór sewilskich. Kolumb z Luis’em znajdowali się jeszcze na tylnéj części okrętu, śledząc w milczącém zadumaniu ostatnich zarysów stałego lądu Hiszpanii, podczas gdy nieopodal dwóch majtków zajmowało się spojeniem zerwanéj liny.
— Patrz na to słońce, co się nurza w niezmiernym oceanie, sennorze Gutierrez, rzekł admirał, używający zawsze przy innych, jednego ze zmyślonych nazwisk młodzieńca. W codziennym obiegu jego znajduję dowód kulistości ziemi i potwierdzenie teoryi mojéj, że płynąc na zachód dosięgnąć można Indyj.
— Gotów jestem zawsze uznać mądrość twych pomysłów i zasadność twych nadziei, sennorze admirale, odrzekł Luis, nie spostrzegłszy zrazu dwóch majtków; ale wyznać powinienem, że nie