Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pliwie. Pracą rąk swoich zarabiając na utrzymanie, chwycił się dotąd skwapliwie najsłabszego promyka nadziei, i zwalczał napotykane przeszkody z wytrwałością, godną zaiste tak wielkiego dzieła. Teraz, zamiast uwieńczenia swych życzeń, srogiego doznał zawodu. Gdy Izabella powtórnie przyzwała go do siebie, pewien już niemal zwycięztwa, oczekiwał z ufnością końca wojny przeciw Maurom. Zdawało się iż został nareszcie zrozumianym; a tu odepchnięto go jako szaleńca, marzącego o rzeczach niepodobnych; budowa przyszłości, wzniesiona tylą ofiar, tylą prac i poświęceń, rozsypała się w gruzy.
Nic dziwnego, że w takiém będąc usposobieniu, wielki odkrywca, zostawszy sam na sam z swojemi myślami, upadł chwilowo na duchu. Głowa jego opuściła się na piersi, a przeszłość w pomięszanych obrazach stawiła przed nim pełne goryczy i cierpkości wspomnienia. Pobyt w Hiszpanii wydał mu się plamą niezatartą na tle nieskażonego żywota, a nie mógł przewidzieć, czy przyszłość na równie ciężkie nie wystawi go próby. Czuł się powołanym do wykonania wielkiego dzieła, ale był starcem prawie, bo liczył lat sześćdziesiąt, dni jego schylały się ku końcowi, a jeszcze go nie rozpoczął. Wszelako siła wiary w tym człowieku nadzwyczajnym przemagała nad zwątpieniem; przekonanym był o prawdzie swych pomysłów, które niewiadomość zdeptała, a płytkość pojęć okryła śmiesznością: zwolna téż w szlachetne jego serce wstąpiło zaufanie.
— Ty rządzisz nami, Istoto wszechmogąca! zawołał, wznosząc oczy ku niebu; ty wiesz że chwałę twoję wyłącznie mam na celu, i nie odmówisz mi swéj pomocy!
Ulżywszy temi słowy znękanemu sercu, wyprostował się. Na poważném obliczu jego przelotny zajaśniał uśmiéch, a lubo z piersi bolesne niekiedy wydziérały się jeszcze westchnienia, lubo brzemię troski nie przestało ciężyć mu na sercu, przecież widać już było iż zapanował nad sobą.
Zostawmy Kolumba posuwającego się na drodze ku Francyi, i powróćmy do Santa-Fé, na dwór królewski, gdzie niespodziane tymczasem zaszły wypadki.
Luis de Saint-Angel był jednym z tych umysłów wyjątkowych, co prześcigając wiek swój, zdolne są pojąć odrazu i ukochać każdą sprawę zmierzającą ku dobru ludzkości. Zapalony stronnik Kolumba, pożegnawszy mistrza, zdążał do Santa-Fé z swym przyjacielem, Alonzo de Quintanilla. Rozmowa toczyła się o pomysłach wielkiego Genueńczyka, o doznanym przez niego zawodzie i o hańbie jaką to ściąga na Hiszpanią. Gwałtowny i porywczy w wyrażeniach, poborca dochodów kościelnych nie szczędził nagany dworowi, a każde słowo jego znalazło odgłos w sercu dyrektora skarbu. Zbliżając się do mieszkania królowéj, obaj postanowili raz jeszcze odwołać się do jéj sądu.
Izabella dla wiernych sług swoich zawsze była przystępną. W tym wieku nawet surowéj etykiety, królowa umiała odsunąć od swéj osoby niepotrzebne formalności; proszący więc natychmiast zostali przypuszczeni.
W pokoju posłuchalnym, oprócz kilku dam dworskich, znajdowały się markiza de Moya i donna Mercedes de Valverde. Król w przyległym gabinecie zajmował się, jak zwykle, sprawami rządowemi.
— Jakiżto traf szczęśliwy sprowadza waszmościów tak rano, sennorze Saint-Angel i sennorze Quintanilla? rzekła Izabella uprzejmie. Zaprawdę, nie przywykłam widzieć was w liczbie proszących.
— Nie stajemy téż przed obliczem waszéj wysokości w interesie własnym, odezwał się Luis de Saint-Angel. Pragniemy tylko przedstawić jéj środek zbogacenia korony kastylskiéj klejnotami świetniejszemi pewnie od tych, które posiada.
Izabella, jakkolwiek, zdziwiona temi słowy, nie obraziła się jednak ich śmiałością, przyzwyczajoną będąc oddawna do prostoduszności poborcy dochodów kościelnych.
— Czy pozostaje jeszcze do zdobycia jaka posiadłość maurytańska, panie poborco? zapytała po chwili.