Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chętnie, gdyż i tak mam go zapytać o przyczynę pobytu jego w tych stronach.
Zakonnik z młodym towarzyszem pomknęli ku miejscu, gdzie się znajdował Krzysztof Kolumb. Zbliżony na kilka kroków, ojciec Pedro stanął, czekając cierpliwie póki go żeglarz nie spostrzeże. Tym sposobem upłynęło kilka minut, gdyż Kolumb wlepione miał oczy w wieżyce Alhambry. Luis de Bobadilla, żywy i dumny z szlachetnego urodzenia, rzucał się niecierpliwie, nie pojmując téj względności dla jakiegoś tam marynarza, fabrykanta kart jeograficznych. W téj chwili Kolumb obejrzał się, a spostrzegłszy znajomego zakonnika, uprzejmie go powitał.
— Cieszy mnie to bardzo, sennorze Kolumbie, że cię widzę świadkiem tak ważnego dla chrześciaństwa obchodu; mniemałem żeś kraj nasz opuścił.
— Ręka bozka, wielebny ojcze, kieruje sprawami ludzkiemi; radosna uroczystość dzisiajsza zwiastuje tryumf chrystianizmu, dla mnie zaś staje się nauką, że wytrwać należy w powziętym zamiarze; bo kto o sobie nie zwątpi, tego i Bóg nie opuści.
— Pobożne to zaufanie, sennorze, jak każde prawie z twych pojęć o religii, przejmuje mnie rozkoszą. Rzeczywiście wytrwałość tylko prowadzi do zbawienia, a wojna szczęśliwie teraz ukończona świetnym jest przykładem téj cnoty.
— Prawda, mój ojcze, odpowiedział Kolumb, którego oblicze dziwnym zajaśniało blaskiem; widzę w tém rękojmię powodzenia wszystkich przedsięwzięć zmierzających ku chwale bożéj. Może wróżba z tak wielkiego dzieła, dla małéj na pozór rzeczy wyda ci się niewłaściwą, ale pomyślny obrót téj wojny, cudownie mnie ukrzepił; i ja postanowiłem nie uledz pod brzemieniem przeciwności, bo celem moim jest również tryumf ewangelii.
— Ponieważ podobało ci się wspomnieć o swych zamysłach, podchwycił zakonnik, pozwól bym ci przedstawił młodego krewniaka, który niemało już zwidził świata, a posłyszawszy o tobie, pragnie najgoręcéj stać się twym uczniem, jeśli raczysz nie uskąpić mu swego światła.
— Uważam się za szczęśliwego, ilekroć mam sposobność służenia komukolwiek, i chętnie przyjacielowi twemu stanę się przewodnikiem, odpowiedział Kolumb, z prostotą a razem z godnością, obalającą zupełnie wyobrażenia młodego don Luis o stosunkach konwencyonalnych. Lecz zapomniałeś, ojcze, wymienić mi jego nazwisko.
— Jestto don Luis de Bobadilla, nie mający innego prawa do twojéj łaski, jak chyba ze względu, iż jest młodzieńcem przedsiębierczym i synowcem przyjaciołki twojéj, markizy de Moya.
— Dostateczne to dla mnie polecenie; lubię młodzież z duchem przedsiębierczym, a zwłaszcza skierowanym do dzieł użytecznych. Nadto, po ojcu Juan Perez de Markhena i don Alonzie de Quintanilla, najwyżéj w rzędzie swych przyjaciół stawiam donnę Beatrix; krewny jéj przeto może być pewien mego szacunku.
Wszystko to dziwném się wydało młodemu Bobadilla. Powiérzchowność Kolumba wrażała wprawdzie uszanowanie; ależ on prostym tylko był marynarzem, żyjącym z pracy rąk swoich, a szlachta kastylska nie lubiła ulegać, chyba książętom krwi królewskiéj. Początkowo drażniły go nieco słowa cudzoziemca, następnie kilka razy miał parsknąć pustym śmiéchem; lecz widząc uniżoność zakonnika, pozostał przecież w granicach przyzwoitości i przemówił tak uprzejmie, jak przystało na młodzieńca dostojnego urodzenia. Po chwili wszyscy trzej usunęli się z tłumu, zajmując miejsce na jedném z urwisk obficie w téj stronie rozrzuconych.
— Mówiłeś, wielebny ojcze, że don Luis dalekie zwidzał strony, odezwał się Kolumb; niezawodnie więc kocha się w cudach i niebezpieczeństwach oceanu.
— Tak jest, sennorze, nie zważając na rady donny Beatrixy i moje, opuścił zawód rycerski i rzucił się w odmęt przygód, niewłaściwych może kawalerowi jego stanu.
— Czcigodny ojcze, sąd twój zanadto jest surowy; trawić życie na morzu, nie znaczy przepędzać je bez użytku. Bóg nie dla-