Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Proszę iść do oficyn i nie pokazywać się aż zawołam.
Emil wychodził posłuszny, gdy jenerałowa weszła...
Hrabina podbiegła ku niej, zapomniawszy o powadze wszelkiej.
— Wiesz — zawołała.... Ten Zeller — ten intrygant... Julia jest u niego! On pomagał panu Aleksandrowi. Nie dosyć na tem. Emila mi bałamucą... Emila! Dowiaduję się dopiero teraz, że on tam bywa, że ich zna!! Pojmujesz ty to, rozumiesz... chce mnie pozbawić majątku, chce mi odebrać dzieci! chce bym została samą, w nędzy, i była zmuszoną o litość go prosić. Zwróciła się do Wilskiego, gwałtownie poruszona, wyegzaltowana.
— Panie Adamie — zawołała — jednego was mam za całą obronę... Prosiłeś mnie o rękę — oto jest, oddaję ci ją. Ratuj mnie — masz władzę... masz obowiązek.
Jenerałowa spoglądając na oboje, stała, nie ukazując wzruszenia.
— Moja Maryo — rzekła trochę spokojniej.
Wilski podaną sobie rękę całował, trochę pomieszany. Przy świadku odebrał przyrzeczenie... i — o dziwne ludzkie serce! w chwili gdy je otrzymał, uczuł więcej trwogi niż radości.
Mówiąc pani jenerałowa poprowadziła hrabinę do fotelu i posadziła ją w nim, prawie gwałtem.
— Panie Adamie, uspokój-że swą narzeczoną... porozumiejmy się, dojdźmy co w tem prawdy — o ile groźne są okoliczności... Cóż ten Zeller zgrzeszył — ja bo nie widzę...
Wilski milczał.
— Przyzna pani — dodał po chwili — że w istocie postępowanie jego daje do myślenia. Nabył znaczny dług na majątku, pannie Julii uciekającej od matki dał schronienie, Emila ciągną i bałamucą.
Po chwili, zamyśliwszy się, dodał.