Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Stolnik się nie domyśla?
Czokołd się rozśmiał.
— On! o to możecie być spokojni... pani zręczna, on poczciwy, świat nasz nie zepsuty, i póki ktoś nie zdradzi, możecie być spokojni.
Po téj rozmowie nazajutrz się rozstali, rezydent wrócił na swe stanowisko, miał krótką rozmowę z panią, i na dzień wyruszył gdzieś na polowanie.


Gdy parę dni w Ćwikłach nie było szambelana, stolnik tęsknił do niego i posyłał zapraszać. Stało się i teraz tak, że dowiadując się nieustannie o jego zdrowie, wreszcie przybycie wywołał. Nadjechał Grodzki nieco bladszy, trochę smutny, i tym razem pani nawet dla niego była grzeczniejsza. Rezydent także z powrotem ze swéj wycieczki już był na miejscu. Rozmowa, jak zwykle w niedobraném towarzystwie biła się ptakiem po klatce, szukając którędyby na swobodniejsze wylecieć mogła pole. Mówiono o przeróżnych rzeczach, nareszcie o stolicy i o bardzo przyjemnym sposobie spędzania w niéj zimy. Szambelan zrobił tę uwagę, iż wszystkie zamożniejsze domy na tę porę zjeżdżają do Warszawy.
— Ja dawno Lambertowi to mówię, odezwała się Teklunia, że mybyśmy mogli też choć raz pojechać zobaczyć tego świata. Znaleźlibyśmy i znajomych i powinowatych, a...
— Moja droga Tekluniu, rzekł stolnik, nie będę taił co myślę, a sądzę, że ci panowie mi