Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/539

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Już teraz tam ztąd nie wyjdzie, aż na stok cytadeli... na rozstrzelanie... albo pod szubienicę... Do woli waszéj, miła pani, daję wam do wyboru, a ręczę, że się spełni, co nakażecie swemu słudze, który z największą przyjemnością wykona wasz wyrok...
Jenerałowa patrzała na niego długo milcząc, on badał ją także i nie wiedział, jak ma sobie tłómaczyć wyraz twarzy dziwny. Malowało się na niéj przerażenie raczéj, niż pragnienie zemsty... Kilka razy próbowała usta otworzyć, poruszyły się wargi. Słowo z piersi wyjść nie mogło... Widocznie siliła się, by przemódz uczucie, opanować siebie i nie wydać. Arsen patrzał i czekał...
Drżącą podała mu rękę.
— Ale powiedzże, spytała — możeż to być? widziałeś go? nie mylisz się? mówiłeś z nim?
— Tak jak oto was widzę... mówić wprawdzie nie raczył do mnie, ale przecieżbym go w piekle poznał. Omylić się nie można... dwóch takich ludzi nie ma na świecie...
— O! to prawda! cicho ozwała się jenerałowa... dwóch takich zdrajców...
Arsen się ucieszył.
— Zdradził was, cara i Rosyą! podły, nikczemny człowiek...
Marya szepnęła coś niezrozumiałego, zaczęła się przechadzać po salonie.