Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/457

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sem, jakże tu grać, jak śpiewać, jak się rozśmiać, gdy uszy a serce wciąż słyszą konania jęki, okrzyki zgrozy, szczęk broni i nawoływanie do rzezi...
Nigdy bez wzdrygnięcia — mówiła Michalina — nie czytałam tych opisów warszawskiego życia, wśród najstraszniejszych klęsk dzwoniącego skokami i swawolą!
— Moja Misiu — odezwała się pułkownikowa — są doprawdy w życiu niepojęte rzeczy i usposobienia w człowieku niewytłómaczone. Ja pamiętam dobrze rok 1831... nigdy może w Polsce więcéj śpiewów, tańców nie było i wesela, nawet w tych godzinach, gdy ulicami szły pogrzeby poległych... Coś szalonego tłukło sercem... jakaś wesołość obłąkanych obejmowała naród cały, szukał w niéj zapomnienia bólu, jakby w napoju oszalającym... Nigdy tyle nie stworzono piosenek... tyle nie przeskakano nocy... Nieraz okryty kurzem z obozu przybiegał zwiastun potyczki, przywoził spis zabitych, sam z ręką na temblaku wpadał do sali... zmęczony, zbity i całą noc z nami... tańcował... Nazajutrz o świcie leciał z raportem do dowódzcy.
— Inne są może czasy, mówiła Misia, ale w nas nie ma tego usposobienia... Słyszałam ojca i stryja nieraz opowiadających o roku 1831, ileż to satyrycznych piosnek stworzono, jak owa: Po bruku huczałeś... a teraz... oprócz Boże coś Polskę i Z dymem pożarów... nie ma i nie będzie nic! Myśmy zaczęli od pogrzebu...