Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

idź precz... nie chcę cię, nie kocham, nienawidzę. Tak! byłabym to zniosła... byłabym zniosła wszystko, nawet razy, nawet sromotne wypchnięcie na ulicę... aleś ty mi zadał cięższą ranę, boś spodlił siebie — ideał — ostatniego człowieka, dla którego przebaczyłam ludziom, ostatniego mężczyznę, który mi się zdawał uczciwym i czystym! Tyś mi zabił świat... zrobiłeś mnie... zwierzęciem... hijeną... Dowiódłeś mi, żem była tylko litości godną... dałeś mi litość... Ja nie chciałam jéj! jabym była wolała wzgardę dumną niż politowanie, co mnie zniża do głupiego dziecka...
— Maryo — na miłość Bożą! co ci się stało! zawołał jenerał, którego odkryta przyczyna gniewu zdawała się raczéj uspokajać niż zatrważać... W pierwszéj chwili, gdy nie wiedział, o co chodziło, co Marya trzymała w ręku, widocznie drżał, teraz oprzytomniał.
— Maryo! powtórzył — zlituj się! uspokój! jam niewinny!
Na te słowa takim strasznym spazmatycznym, konwulsyjnym, dzikim śmiechem wybuchła jenerałowa, że najobojętniejszy byłby zadrżał słysząc go... Śmiech ten zdawał się pochodzić z ust obłąkanéj.
— Niewinny! zawołała, on! niewinny! o litościwy człowiek!
— Przysięgam ci na honor mój.
— Na twój honor? ty nie masz honoru... Kto zwo-