Strona:PL JI Kraszewski Psiawiara.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

spadła-by na mnie; posądzono-by mnie, że się starałem o to, ciebie, żeś wolała tytuł głupi książęcy, niż...
— Mój ojcze! mój ojcze! unosisz się nadaremnie — z uśmiechem boleści dodała Romana — mogę ci dać słowo najuroczystsze, że nigdy a nigdy nie poszła-bym i nie pójdę za Sołomereckiego. Myśli téj nie przypuściłam nawet, a o ile jego znam, ręczyć ci mogę, iż on jéj nie miał i nie ma. Uspokój się.
— Żadnych schadzek, żadnych spotkań, żadnych stosunków — porywczo dorzucił Gryżda. — Nie nadużywam mojéj władzy ojcowskiéj, aż do zbytku cię swobodną czynię, ale co do tego jednego, wolą moją jest, abyś go nie znała.
Romana z podniesioną głową, blada, wysłuchała tego wyroku. Wyczerpała się w niéj siła oporu, nie odpowiedziała nic. Czuła może, iż ojciec ze swego stanowiska miał pewną słuszność, że pozory przeciwko niéj były.
Gryżda wyszedł natychmiast. Została sama i taką boleścią serce się jéj ścisnęło, że, nieskłonna wcale do płaczu, uczula łzy w oczach. Myśl ta, że się musi wyrzec przyjaciela, nad wyraz wszelki była dla niéj bolesną.
Może po raz piérwszy postrzegła, że to, co się nazywało dla niéj przyjaźnią, mogło głębsze w sercu miéć źródło. To ją przestraszyło.
— Ojciec miał słuszność — rzekła w duchu. — Potrzeba miéć siłę rozerwania tego, co grozi upokorzeniem i niewolą.
Z rozpaczliwém jakiémś usposobieniem rzuciła się do fortepianu, i jak burza uderzyła w jego klawisze.
Nazajutrz Maurycy pozostał przy Symeonie, wieczorem wyszedł na miejsce umówione. Nie było tu nikogo. Czekał, przechadzał się, robił małe wycieczki na różne strony — dzika część ogrodu stała pustą. Z daleka tylko zobaczył przesuwającego się Gryżdę, którego postać nadto była charakterystyczną, by mógł jéj nie poznać.
Dość smutny powrócił do dworku, a nazajutrz rano już go nie było.
Drugiego dnia rano, dowiedział się od służącéj Romany ojciec, że panna była chorą i nie miała wyjść z domu. Udał się do niéj. Znalazł ją nad książkami z głową związaną.
— Mówiono mi, żeś chora? — zapytał. — Chcesz bym posłał po doktora?
— Nie jest potrzebnym — odpowiedziała zimno. — Uczyniłeś mi przykrość posądzeniem niedorzeczném. Nie wyszłam wczoraj, aby ci być posłuszną, ale jestem podrażnioną i czuje się niedobrze. To przejdzie.
Kilka dni przeszło w istocie tak bez żadnéj zmiany; Romana zwolna odzyskała siły i wróciła do zajęć swych zwykłych.
Nadjechała Sędzina, która ją czasem odwiedzała, i znalazłszy na twarzy zmianę, badać ją poczęła. Posądzała ojca.
Romana, mająca w niéj zaufanie, wyspowiadała się ze wszystkiego. Bolało ją nad miarę posądzenie jéj o płochość, a Sołomereckiego o zamiary niegodziwe, o rachubę nikczemną; ale się na ojca nie uskarżała.
Brodzka z tego zwierzenia się po raz piérwszy powzięła podejrzenie, że pomiędzy Romaną a panem Maurycym serdeczna przyjaźń, tak niespodzianie zrodzona, bez wiedzy ich obojga mogła wcale inny przybrać charakter.
Nie dała tego poznać Romanie, ale żal jéj się zrobiło tych biednych, bo przyszłość była ciemną. Nie chcąc mieszać się do téj sprawy, któréj pomagać, w jéj przekonaniu, nie godziło się, ale ją należało przeciąć, jak węzeł gordyjski, zakończyła prędko rozmowę.
— Dobrze było by — dodała w końcu — ażeby ojciec pozwolił ci gdzie wyjechać... rozerwała byś się.
Na to się jednak nie zanosiło, bo Gryżda nie miał czasu na wycieczki, córki zaś nie chciał saméj wyprawić, a nie miał jéj komu powierzyć.
Wcale co innego miał na myśli.
Chciał koniecznie wydać ją za mąż i ufał w to, że coś odpowiedniego się nastręczy.
Wkrótce potém oznajmił Romanie, iż czeka z obiadem na pana Radzcę Bolka, i prosił ażeby do niego wyszła koniecznie. Naznaczonego dnia w istocie nadjechał, a Romana, powołana do pałacu, zastała tam znajomego już sobie Radzcę, który przedstawił jéj młodzieńca, blondyna słusznego, bardzo pięknego i ubranego z wielkim smakiem, jako swego syna, Teodora.
W przybyłym można było z powierzchowności, obejścia się, mowy, twarzy, poznać zaraz wychowańca wielkiego miasta i nawykłego do dobrego towarzystwa człowieka. Nie podobny do ojca, pan Teodor miał w sobie coś pieszczonego, miękkiego, przesłodzonego. Mówił głosikiem aksamitnym, na wszystkich palcach miał prześliczne pierścionki, włos utrefiony starannie, płeć prawie kobiecą, ruchy łagodne i wdzięczne.