Strona:PL JI Kraszewski Psiawiara.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wybór osoby był trudny. Pan Zenon znał już do tyla Romanę, iż umysłu jéj i charakteru siły umiał ocenić. Potrzeba było kogoś, co-by miał nad nią przewagę. O to wcale nie było łatwo.
Sprzeczka piérwsza z ojcem pociągnęła za sobą nieskończone.
Gryżda koniecznie chciał co najprędzéj do pałacu się przeprowadzać; Romana z niechęcią nadzwyczajną stała przy tém, że zostanie na folwarku.
Do pewnego czasu w oczach ludzkich mogło się to usprawiedliwić tém, że pałac nie miał sprzętów, ale długo pustym nie mógł pozostać.
Czuł p. Zenon, że ludzie mówić mogli, iż stało na nabycie majątku, a na przyzwoite zagospodarowanie się w nim zabrakło lub poskąpiono.
Miłość własna odzywała się, aby nie posądzono go, że już się wyczerpał do grosza. Córka nie chciała się zajmować pałacem, kogoś więc do narady i pomocy trzeba było wezwać koniecznie.
Ale tu, jak w doborze towarzyszki dla córki, Gryżda, który stosunków nie miał żadnych, znalazł się zupełnie nieporadnym.
Klął... na czém świat stał.
Żeby, mając pieniądze, nie można było sobie kupić wszystkiego, zdobyć, co zamarzył, nie mógł tego pojąć.
Musiał jednak na swojém postawić.
Wypadek mu posłużył do wyjścia z tego trudnego położenia.
Przed kilku miesiącami zwarł był w sąsiednim powiecie obywatel, pan Prosper Janina Garliński, żonaty z Teofilą z hrabiów (galicyjskich) ....ską.
Dom państwa Garlińskich sama pani urządziła była, wyszedłszy za bardzo miernéj fortuny szlachcica, na pańsko-hrabiowską stopę. Skutkiem tego było, że kilkanaście lat żyjąc świetnie, gdy Garliński zmarł, nic nie zostawił po sobie, oprócz długów niepoliczonych.
Wdowa, z wielkiemi pretensyami do tonów, elegancyi, arystokracyi, do położenia towarzyskiego na wyżynach, znalazła się nagle na łasce rodziny galicyjskiéj, która, sama będąc zrujnowaną, wiedziéć o niéj nie chciała.
Gryżda znał panią Teofilę z hrabiów... Garlińską, gdyż mąż jéj za życia uciekał się do niego, i pożyczał w początku; późniéj z tego wycofał się ręką obronną.
Przypomniał sobie teraz samę panią, która na nim wrażenie zrobiła bardzo wykształconéj i najlepszego tonu kobiety.
W istocie była-to trochę powierzchowna ogłada, która pustki pokrywa.
Gryżda, nie mówiąc nic córce, gdy mu myśl przyszła uproszenia pani Garlińskiéj za towarzyszkę Romanie, siadł na bryczkę i pojechał do miasteczka, gdzie wydziedziczona wdowa siedziała z ocalonemi sprzętami, czekając czegoś nieoznaczonego, spełnienia jakichś nadziei niemożliwych.
Położenie pani Teofili z hrabiów.... Garlińskiéj, było rozpaczliwe. Łudząc się jakiemiś mrzonkami, rozpisując listów tysiące, znękana, nieszczęśliwa, żyła, powoli się fantując, na bruku.
Z dawnych wspaniałości udało się jéj coś ocalić; dworek był najdziwaczniéj zapchany temi szczątki.
Sama pani, mając lat czterdzieści kilka, ubielona i uróżowana, niegdyś piękna, wymuszona, rozpieszczona, nienaturalna, nosząca się z sobą wielce, narzekająca na świat i ludzi, zawsze od rana wystrojona, była ciężarem okrutnym, zwłaszcza dla księdza Piszczały, którego dobremu sercu się nieustannie narzucała.
Dziekan pomagał w czém mógł, ale próżnéj, zdziwaczałéj baby z pretensyami nie lubił. Radził jéj raz przyjąć miejsce nauczycielki, czego mu przebaczyć nie mogła.
Wszyscy dawni przyjaciele męża i domu uciekali od niéj, jak od powietrza, bo wystawieni byli na ciągłe wymagania, począwszy od piérwszych potrzeb domowych, aż do zbytkowych rzeczy, bez których się obejść nie umiała.
Gryżda, zostawiwszy bryczkę w małym zajeździć u jednego ze swych żydowskich sprzymierzeńców, których Natan kapcanami nazywał, sam poszedł do dworku Garlińskiéj.
Nie miała ona często chleba, ale salonik przystrojony bardzo elegancko, choć bez smaku. Bez saloniku żyć-by nie mogła. Gdzie nie starczyło sprzętu, umiała to jakimś niedorzecznym zastąpić wymysłem.
Z czego stworzono firanki, nie podobna było odgadnąć, lecz nie zbywało na nich. Kobierzec na podłodze był podarty i brudny, ale nie brakło kobierca.
Zdziwiona odwiedzinami Gryżdy, o którego świeżém zbogaceniu i nabyciu Dubiniec wiedziała, pani Garlińska, poświęciwszy chwilkę rozpatrzeniu się w sobie przed zwierciadłem, wyszła woniejąca, z usteczkami usznurowanemi, z oczyma przymrużonemi, pokaszlując.
Rozmowa zaczęła się od narzekania na niewygody ciasnego dworku, na położenie przykre, z którego wdoda spodziewała się wyjść wkrótce.
Gryżda wysłuchał tego cierpliwie.
— A ja, — odezwał się w końcu — przybywam do pani dobrodziejki z propozycyą. Proszę się nie obrażać. Co pani tu masz się męczyć w tym lichym dworku? Mam w domu córkę, która mi się nudzi, potrzebuję dla niéj towarzyszki. Ofiaruję pani wszelkie wygody życia... Przeniesiesz się do Dubiniec. Córka moja, Romana, odebrała wychowanie bardzo staranne, nie znudzisz się z nią pani.
Garlińska przez czas jakiś siedziała niema: potrzebowała zebrać myśli. Uśmiechało się jéj bardzo pozbycie troski o chleb powszedni, ale duma!!... obawiała się, aby Gryżda nie dosyć szanował hrabiowskiéj krwi rezydentkę.
Pan Zenon długo rozprawiać nie lubił. Rozumiał to, że pani Teofila potrzebowała namysłu.
— Wie pani co? naprzód zróbmy tak: Przyślę konie; przyjedź pani do nas, abyś córkę moję poznała.
— Tylko zmiłuj się — szybko wtrąciła, przyzwalając Garlińska, — żeby powóz był przyzwoity i nie trzęsący. Ja koczobrykiem jeździć nie jestem nawykła.
Gryżda miał kocz stary, przyrzekł go wyprawić.
Zwolna wdowa tę myśl, z początku jakoś nie jasną, zaczęła coraz bardziéj brać do serca i z nią się godzić.
Rozpytywała o Romanę, wtrącała różne warunki wygód, bez których się obejść nie mogła, ale jawnie przyjmowała już w zasadzie tę umowę, która dla niéj była prawdziwą brzytwą tonącego.
Tak, brzytwą, boć zawsze hrabianka miała być rezydentką, choć sobie zastrzegała delikatnie piérwsze miejsce u stołu, pewne względy i poszanowanie w niéj godności utraconéj.
Gryżda tymczasowo na wszystko przystawał. O córce nie wyspowiadał się szczerze, dodał téż, że rad-by zasięgnąć jéj pomocy w smakowném urządzeniu pałacu.
Niezmiernie to uradowało wdowę.
— A, już co do tego, — zawołała — to się mogę pochwalić, że nikt nade mnie skuteczniéj pomódz nie potrafi. Pamięta pan za życia nieboszczyka, jak u nas było! Mieliśmy najbardziéj elegancko urządzony dom na kilkadziesiąt mil wkoło. Ale co to nas kosztowało!
Ostatnia ta uwaga, z westchnieniem dorzucona, nie bardzo była do smaku Gyżdzie, ale spodziewał się kontrolować plany pani Garlińskiéj.
Na prędce się z nią tak ułożywszy, pan Zenon wrócił do domu, rad z siebie, i przy spóźnionéj wieczerzy objawił córce, że bardzo dystyngowaną osobę postanowił dodać jéj do towarzystwa, na co się Romana znacząco skrzywiła. Napomknął, że ona się téż zajmie umeblowaniem pałacu, ponieważ on sam nie ma na to czasu, a córka go nie chce wyręczyć.
Oświadczenie to przyjęte zostało obojętnie; poczekawszy jednak, Romana zrobiła uwagę, że jeżeli towarzyszka się jéj nie podoba, zmusi ją to do myślenia o sobie, bo nie lubi złego towarzystwa.
— Ale cóż ty mi znowu nieustannie tém grozisz, że mnie porzucisz? — krzyknął, już nienaturalnie zniecierpliwiony, Gryżda. — Co poczniesz? będziesz sobie sama na chleb zarabiać? No... to spróbuj! zobaczysz, jak to kobiecie łatwo. Zwalasz się tylko i zgubisz.
Romana, jak gorącém żelazem dotknięta, porwała się z siedzenia i padła na nie z zapłonioną twarzą.
Unikała o ile możności dysput z ojcem niepotrzebnych, które jątrzyły go i ją, a nie prowadziły do niczego.
Zacięła usta zamyślona. Gryżda ochłonął i rad był wrażenie wykrzyku złagodzić, ale córka wstała i, nic nie mówiąc, wyszła do ogrodu.
Następnych dni zeszła, jak zwykle, na spotkanie się przy stole tylko, w czasie którego zaledwie słów kilka zamieniali.
Gryżda czekał, powtarzając sobie, że kryzys trwać długo nie może.
Naostatek posłano po panią Garlińską, koczem wprawdzie, ale starym, trzęsącym, a w środku odartym i przerażająco brudnym. Woźnica i służący nie lepiéj wyglądali, bo w Dubińcach żadnego jeszcze porządku nie było.
Garlińska niezmiernie się dąsała na ekwipaż, wahała się jechać, ale przybyła. Na odwiedziny te ustroiła się w co miała najlepszego, włożyła resztki klejnotów, ubieliła się, uróżowała i wyglądała jak straszydło, ale ton sobie nadała taki, że najsmutniejszego mogła rozśmieszyć człowieka.
Można sobie wystawić, jakie wrażenie uczyniła na Romanie. W rozmowie należała Garlińska do tego rodzaju egotyków, którzy o niczém nie umieją i nie mogą mówić, tylko o sobie. Zapas téż jéj wiadomości i ukształcenie powierzchowne, umysł bardzo nierozwinięty, nie dozwalały o niczém więcéj się rozszerzyć.
O czémkolwiek bądź mówiono, powracała do historyi swojéj, męża, upadku, miłości, jaką miał nieboszczyk dla niéj, ofiary, którą ona dla niego uczyniła i t. p.
Romana, po piérwszéj półgodzinie, już miała doskonałe wyobrażenie charakteru jéj i zdolności; milczała, uśmiechała się, słuchała.
Zapytywana, zbywała ją krótkiemi odpowiedziami zimnemi.
Gryżda poprowadził ją do pałacu, do którego Romana im nie towarzyszyła. Garlińska była w zachwyceniu nim, ale wyliczyła tyle niezbędnych a kosztownych rzeczy do ubrania, iż pan Zenon zęby zacisnął. Zimno mu się robiło.
Meble musiały być co najmniéj sprowadzone z Berdyczowa.
W pałacu téż, w naprędce jako tako uczynionym mieszkalnym pokoju, postawiono na noc gościa, dodając służącą i stróża, bo pusty gmach napełniał ją strachem.
Mnóztwo drobnostek potrzebowała Garlińska dla siebie, do umywania się, płókania, jedzenia i picia. Biegano ciągle za niemi.
Romana się śmiała.
Gdy zostali z ojcem sami po oddaleniu się Garlińskiéj, postała chwilę i rzekła zimno:
— Głupie, biedne kobiecisko! wytrzymać z nią nie podobna będzie.
— Zobaczymy, — na przekorę odparł ojciec — za surową jesteś i nadto ufasz swojemu rozumkowi. Jest bardzo przyzwoita.
— Śmieszna, mój ojcze, — dodała Romana i prędko przyrzuciła — Dobranoc.
Śmieszność tę widział już teraz i pan Zenon, ale do omyłki się przyznać nie chciał. Szło mu wreszcie więcéj o umeblowanie pałacu, o którém wyobrażenia nie miał, niż o nadzór nad córką, a do tego Garlińska zdawała się stworzoną. Mówiła