Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mny i nie mogę ci tego miéć za złe, że czystym się czując, kłaniać się nie chcesz, ale dla saméj matki twéj godzi się uczynić jakąś ofiarę.
Zmilczał Bojarski.
— Proszę was, profesorze — dodał po namyśle — nie nalegajcie zbytnio... dajcie mi raczéj ogólną radę, jak mam postępować sobie.
Stary ramionami poruszył.
— Na co ci się przyda rada moja, gdy ty jéj z pewnością nie posłuchasz? — rzekł, powoli cedząc słowa. — Szanuję cię, podziwiam, ale przy twych zasadach twardych, miłości prawdy, a wstręcie do półśrodków, niéma sposobu nic zrobić na świecie. Nie chcesz się poniżyć, słabostkom ludzkim ulegając, nie umiész pochlebiać nikomu, nie masz zręczności, bo nią pogardzasz — więc musisz być męczennikiem. Poradziłbym ci zbadać chwilę i to czego teraz łakną czytający ludzie; poradziłbym uderzyć w ten ton, który rozbrzmiéwa najgłośniéj, krzyczéć tak, abyś przekrzyczał drugich. Ale możesz-że ty to uczynić?
— Nie — rzekł stanowczo Bojarski. — Więcéj powiem profesorowi: chwilowego usposobienia ogółu, choć piękne jego pobudki uznaję, nie widzi mi się dziś godziwém potęgować, gdy raczéj opanować je, uśmierzyć i w pewne kluby ująćby należało.