Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uzyskać pozwolenie korzystania z niej, gdyż od lat kilkudziesięciu całkiem jakoś zapomnianą została. Jest to los wszystkich takich zbiorów, które jeden czynny pracowity człowiek zgarnia, ściąga, gromadzi, a następcy opuszczają, zapominają, rozsypują...
Do starych ksiąg, głosów dalekiej przeszłości, mało kto ma powołanie, straszą tu foliały, trupy świadki umarłej epoki, mówiące o niej i wyrażające potrzeby i pojęcia nie istniejące; człek musi nagiąć się, by je pojąć i słowo zawarte w tej twardej łupinie wydobyć. Cyryll był tu jak w domu, instynktem jakimś trafiał gdzie mu było potrzeba, domyślał się rzeczy nieznanych, łapał cele ukryte, odgadywał najtrudniejsze zadania.
Śmieszno i dziwno było zarazem widzieć go zagrzebanego w tych pargaminowych stosach ksiąg, które on po swojemu porządkował, ustawiał, składał, i nie wiele jeszcze korzystać z nich mogąc, poił się wonią, którą wyziewały.
Miał on to przywiązanie do ksiąg rzadkie, a niewytłómaczone, które czasem w monomanią przechodzi; nie tylko bowiem próbował je czytać i coś z nich zdobyć dla siebie, ale szanował jak coś świętego i wielkiego, jak rzecz najdroższą na świecie. Trafiało mu się na śmietnisku zbierać rozerwane karty z poszanowaniem z jakiem Mahometanie podejmują wszelki mały zwitek, widząc na nim zapisane imię Allaha.
W ten sposób, w wieku gdy drudzy ślęczą niechętnie nad początkowemi kilką podręcznikami, on już poczynał żywot uczonego od kąpieli w zbutwiałych papierach. W bibliotece był jak w domu, czuł się na miejscu i wkrótce prawdziwym stał się gospodarzem, bo każde w niej dzieło znał z twarzy i pamiętał, a gdy mu przyszło porzucić szkółkę, na równi z nauczycielami biblioteki żałował, żegnał się z nią jak z przyjacielem.
Taką już drogą i dalej pójść musiał, ale nie długo ciężarem był gromadzie, która go utrzymywała, potrafił już ucząc młodszych, na chleb sobie zapracować, co łzy pociechy wycisnęło z oczów rodziców. Stateczny